Choroba i zdrowie zaczynają się w głowie – część 1

14 maja 2023

Konferencja we Wrocławiu

            W dniach 25 i 26 maja  2023 roku, w Uniwersytecie Wrocławskim, odbędzie się siódma, Międzynarodowa Konferencja (WAICHL 2023), poświęcona tematyce zdrowia oraz jakości życia. Profesor Katarzyna Szalonka wraz z zespołem,  organizują coroczne debaty,  skupiające badaczy  tej ważnej dla społeczeństwa  oraz jednostek problematyki.  Te spotkania, w których od lat uczestniczę, są dla mnie wielką inspiracją  do przemyśleń, poszukiwania nowych kierunków badań, refleksji a także zmian w odniesieniu do własnych zachowań. Również w tym roku podzielę się na konferencji  moimi przemyśleniami na temat  sposobów wspierania ludzi (stosowania różnych bodźców, zachęt, szturchnięć  jak to ujmuje R. Thaler) na ich ścieżkach wspomagania  własnego zdrowia  oraz podnoszenia jakości życia. Przygotowując się do udziału w konferencji, postanowiłem podzielić się kilkoma refleksjami na temat  podnoszenia indywidualnej  świadomości w kwestii  własnego zdrowia oraz jakości życia. Jestem przekonany, że odpowiedzialność za własne zdrowie  spoczywa na każdym z nas. Jest to trudne, bowiem natura człowieka skłania go do  korzystania z niskich instynktów (jedzenie ponad miarę, lenistwo, alkohol, papierosy, narkotyki, krótkowzroczność, zrzucanie odpowiedzialności na innych). Byłbym zatem rad, gdyby ten tekst był wsparciem  dla osób, które zdecydują się na świadome zarządzanie własnym zdrowiem oraz jakością życia. Wymaga to zachowania większego dystansu do wspomnianych już  niskich instynktów (tak to ujął N. Machiavelli). Za właściwe należy uznać bazowanie na swoich zasobach, aby skutecznie zarządzać  własnym zdrowiem. Nic nie jest nam dane  raz na zawsze,  a szukanie własnej ścieżki zdrowia i jakości życia,  to codzienna radość,  zadowolenie oraz  osobista satysfakcja. Nawet, gdyby chociaż 1 procent Czytelników zastosował część tych rad do świadomego zarządzania własnym zdrowiem, to uznałbym to za mój oraz nasz wspólny sukces. Życie i zdrowie mają największą wartość i warto o nie zabiegać, aby trwały jak najdłużej. Tak choroba, jak i zdrowie, mają początek w naszej głowie. Warto zatem spojrzeć na to, co myślimy, jak myślimy, jak pracujemy z naszym własnym mózgiem.

W drodze do Marii Śnieżnej

             W ostatnim roku przed pandemią, po zakończeniu konferencji   we Wrocławiu, pojechałem kolejnego dnia, na kilka godzin, do często odwiedzanego w dawnych latach Międzygórza. Była piękna wiosna i chciałem przejść trasą  na szczyt Igliczna, zatrzymując się po drodze przed „Ogrodem Bajek”, a później, leżącym przy szlaku,  uroczym kościele Marii Śnieżnej,  po czym wrócić do domu, do Poznania. Wiele razy wchodziłem tym szlakiem, podziwiając psy rasy Nowofundland, zajmujące część terenu przed kościołem Maria Śnieżna. Czarne, leniwie  wygrzewające się na słońcu, piękne, majestatyczne, obojętne wobec turystów. Z czasem, z inspiracji tych doświadczeń, też miałem przez 12 lat psa tej rasy. Saba – tak ją nazwałem z powodu mojego przywiązania do bliskiej mi marki samochodu – SAAB.  Dotarłem w miarę szybko do Międzygórza, do hotelu „Nad Wodospadem”, gdzie zostawiłem samochód i ruszyłem pieszo na szlak. Dotarłem do „Ogrodu Bajek”, który zawsze dostarczał różnych, bliskich sercu, refleksji. Mieszkał tam „Duch Gór”, a to przeciwwaga dla, otaczających mieszkańców miast, wielkich reklam zachęcających do coraz większej i częstszej konsumpcji. Byłoby dobrze, aby „Duch Gór” częściej przypominał ludziom w miastach o znaczeniu duchowości dla ich zdrowia i poczucia szczęścia oraz spełnienia, radości życia. Planowałem tam krótki postój, aby spożyć kanapkę, kupioną jeszcze we Wrocławiu i wypić zabraną, w termosie, kawę. (Na marginesie – jak poznać w pociągu z Warszawy do Berlina osoby z Poznania? – to proste – po własnych kanapkach i kawie z termosu). Ale wracam do trasy turystycznej na szczyt Igliczna. Na ustawionej w półcieniu ławce, tuż przy „Ogrodzie Bajek”, odpoczywał turysta. Rzuciła mi się w oczy jego wyprostowana, szczupła sylwetka, zadbany wygląd, ubiór dopasowany do spaceru w górach. Zapytałem, czy mogę usiąść obok niego. Zaczęliśmy rozmawiać o pięknie tego miejsca, spokoju, idei „Ogrodu Bajek”. Powiedziałem, że skorzystałem z okazji, i z konferencji na temat zdrowia  we Wrocławiu, przyjechałem tutaj, też dla własnego zdrowia. Franciszek, takie imię nosił turysta, liczył sobie wtedy 83 lata, a zatem był dwanaście  lat starszy  ode mnie. Uśmiechnął się tajemniczo  i podzielił się ze mną swoją historią, nawiązując do zdrowia. Urodził się na dwa lata przed wybuchem  II wojny światowej, we Wrocławiu. Z tym miastem był związany  przez całe dotychczasowe życie. Przyszedł na świat w rodzinie,  w której od pokoleń wszyscy mieli nadwagę, byli otyli, umierali przedwcześnie, chorując na cukrzycę, nadciśnienie, zawały serca itp. Był najmłodszym dzieckiem  z pięciorga rodzeństwa. Pewnej niedzieli, będąc na spacerze rodzinnym  we wrocławskim ZOO, usłyszał uwagę wypowiedzianą przez stojącą obok dziewczynkę –  „Mamo, zobacz jakie grubasy”. Franciszek miał wtedy  czternaście lat i zrozumiał, że ta dziewczynka miała rację. Rodzice byli otyli. Jego rodzeństwo miało nadwagę.  On sam miał także więcej kilogramów,  niż powinien. Franciszek przywołał w myślach sylwetki swoich  wujków i cioć, upewniając się, że słowa dziewczynki odnoszą się  do całej rodziny. Następnego dnia rozejrzał się w szkole  i zauważył, że jest liderem,  jeśli chodzi o masę ciała. Tego dnia była też lekcja  wychowania fizycznego (wf). Podszedł do nauczyciela  z pytaniem,  czy może udzielić mu rad, jak pozbyć się  niepotrzebnych kilogramów. Nauczyciel zaproponował, aby dołączył do kilku chłopców, którzy pięć razy w tygodniu  biegają z nim, w położonym w ich dzielnicy parku. Jeśli Franciszek wytrzyma miesiąc, wówczas opracuje dla niego indywidualny plan treningu. Franciszek był już wtedy tak zdeterminowany postawionym sobie  w głowie celem, że bez kłopotu wytrzymał ten miesiąc próby. Postanowił sobie, że będzie szczupły, że będzie systematycznie dbał o sylwetkę. Myślał o tym dzień i noc. Zapisał sobie ten cel na kartce. Na biurku miał zdjęcia sportowców, których szczupłe sylwetki były wzorcem. Miał tylko jedno pragnienie i marzenie – być szczupłym. Nauczyciel wf był wtedy dla niego  autorytetem –  szczupły, umięśniony,  energiczny. Franciszek inicjował  temat dbania o sylwetkę, zdrowie, w rozmowach  w domu,  jednak nikt nie traktował  tego poważnie. Obowiązywało powiedzenie „dbajmy o ciało, dusza i tak jest nieśmiertelna”. Franciszek zrozumiał, że sylwetka, zdrowie, są w jego rękach.   W szufladzie, w biurku, na złożonej na pół kartce, napisał – „będę szczupły przez całe życie”. Codziennie na nią spoglądał. Zachował tę kartkę i ma ją nadal. Z dużą życzliwością mówił o rzuconej przez ową dziewczynkę uwadze, dotyczącej ich sylwetek. Wiele razy myślał o niej z wdzięcznością, bowiem wyrażona przez nią szczera opinia, że są grubasami, była bodźcem, silnym szturchnięciem, kuksańcem, aby postanowić o zmianie sposobu i trybu życia. Sam się nawet dziwił, że nie wywołało to u niego gniewu a stało się inspiracją do systematycznej, konsekwentnej, trwającej całe życie pracy nad zarządzaniem własnym zdrowiem i jakością życia.

            Słuchałem uważnie tej opowieści, dając Franciszkowi mimiczne i werbalne sygnały, że wszystko mnie bardzo interesuje.  Okazało się, że nauczyciel  wf zmarł niedawno, w wieku 98 lat. Franciszek spotykał się z nim regularnie, okazując wdzięczność i przyjaźń. Nauczyciel, na początku ich znajomości, zaprosił go kilka razy do domu, aby porozmawiać także  o odżywianiu się. Żona nauczyciela pracowała w aptece  i udzieliła Franciszkowi wielu rad na temat odżywiania się. Dotyczyło to również bilansowania kalorii w jego aktywności fizycznej. Było to także ważne z punktu widzenia jego celu najważniejszego, czyli bycia człowiekiem szczupłym. Franciszek konsultował  z panią magister z apteki,  swoją dietę.  Z czasem, kiedy był już na studiach, bywał w bibliotekach różnych, wrocławskich uczelni  i czytał dostępne tam książki  na temat właściwego odżywiania się (dla najmłodszych Czytelników – nie było wówczas Internetu). Jego wola bycia szczupłym, była filarem  odporności psychicznej. Miał cel i był na nim skoncentrowany. Mówił, jak bardzo walczył  z różnymi pokusami.  W okresie lata, kiedy na stole pojawiły się lody, mógłby zjeść kilka porcji. Tłumaczył rodzicom,  że boli go gardło po lodach i dlatego ich nie je. Mówił żartobliwie, iż nie wiedział, że takie kłamstwo  tak łatwo przechodziło mu przez usta. Kilka miesięcy po treningach prowadzonych z nauczycielem było widać, że traci na wadze. Mama się zaniepokoiła i wybrała się z Franciszkiem  do lekarza. Pan doktor go zbadał i orzekł, że jest zdrowy,  że ma dobrą wagę,  że wszystko jest dobrze.   Rodzina powoli oswajała się  z tym, że ten najmłodszy, to jest „chudzinek”. Franciszek był tak zdeterminowany, że sam przygotowywał sobie  część posiłków. Aby nikogo nie denerwować, nie używał terminu „dieta śródziemnomorska”, natomiast twierdził,  że chce mieć wyniki w sporcie,  a to wymaga także  odpowiedniego odżywiania się. Rozmawiał ze swoim rodzeństwem, aby wprowadzili zmiany w swoim życiu, jednak żadne z nich  nie podjęło  w swojej głowie odpowiedniej decyzji. Starszy brat, paląc papierosy marki „Sport” mówił przekornie, że sama nazwa wskazuje, że służy to zdrowiu.  Rodzice natomiast twierdzili, że los  każdego człowieka jest zapisany na „niebieskich kartach”  i co ma być, to będzie.  Franciszek żyje, jest szczupły, cieszy się każdym dniem, natomiast rodzeństwo, podobnie jak rodzice,  zmarli około 60 roku życia. Franciszek mówił, że to z własnej woli przedłużył sobie życie o 25 lat  (jak dotąd o 25 lat).  W czasie spotkań rodzinnych rezygnował z deserów, mówiąc, że jego żołądek tego nie toleruje.  W rzeczywistości zjadłby wszystko, co było na talerzach. Całe życie Franciszek walczył z pokusami, korzystając z dobrodziejstwa, jakie daje kłamstwo (to mi szkodzi, tego nie mogę, nie lubię). Nauczyciel wf raz tylko powiedział, że w pewnych sprawach nie ma negocjacji, nie ma kompromisu. Dotyczyło to alkoholu, narkotyków i papierosów. Franciszek chętnie służył  koleżankom i kolegom  jako kierowca. Dbał o relacje  z grupami rówieśniczymi. Zawsze balansował na krawędzi ostracyzmu, obawiając się, że nie będzie akceptowany przez towarzystwo, w którym się obracał. Czynił wszystko co było potrzebne, aby nie zostać  odrzuconym przez grupę. Pomagał innym w nauce, był przyjazny, pomocny, aby go akceptowali z tymi jego – jak mówił – dziwactwami – dystansem do alkoholu, tytoniu, słodyczy, grillowania, kupowania gotowych dań, kupowania frytek, chipsów itp. Jak mówił, miał cel w głowie, był silnie zdeterminowany, skupiony na własnym modelu życia. Można pokonać wszelkie pokusy, jeśli wyznaczy się cel i sens własnej wędrówki ścieżkami osobistego życia. Cel, to moc wewnętrzna, pozwalająca walczyć o jego osiąganie.

            Ruszyliśmy szlakiem  ku Marii Śnieżnej, rozmawiając o tym, że nasz los jest w naszych rękach. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że będzie pandemia, wojna,  inflacja. Proponowałem, aby Franciszek przyjechał  na kolejną konferencję, za rok, na Uniwersytet Wrocławski. Wymieniliśmy adresy, jednak pandemia pokrzyżowała plany.  Franciszek pewnie by i tak nie przyjechał. Twierdził, że jest inżynierem, że źle się czuje na dużej sali, że przecież nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Wszystko jest banalnie proste – mówił. Wystarczy mieć cel, przygotować plan działania i codziennie wdrażać  go w życie. Mówił, że nie ma jednego, uniwersalnego planu. Jest prawie 8 miliardów planów, bowiem tylu mieszkańców  żyje na Ziemi.  Jednak być może 7,5 miliarda, albo więcej, poddaje się temu, co oferuje rynek, otoczenie, niskie instynkty. Tylko niewielka część populacji świadomie ustala sobie cele i im podporządkowuje własne, codzienne działania. Oczywiście trzeba przyjąć różna poprawki – ubóstwo niektórych krajów, zdarzenia losowe, plagi, prześladowania polityczne, wojny oraz inne uwarunkowania.

            I tak dotarliśmy  do kościoła Maria Śnieżna. Usiedliśmy w ławce obok siebie i każdy z nas  cieszył się własnymi myślami, podziwiając wnętrze chłodnego kościoła. Weszliśmy jeszcze razem na szczyt Igliczna. Tam uścisnęliśmy sobie dłonie. Franciszek chciał jeszcze posiedzieć przez chwilę, patrząc w kierunku  Bystrzycy Kłodzkiej oraz Wrocławia. Ja także spojrzałem w stronę doliny bystrzyckiej. Czerwień dachówek na domach ledwo przebłyskiwała między drzewami pokrytymi soczyście zielonymi liśćmi. To maj – piękna, głęboka, świeża zieleń. Wyjątkowy miesiąc.

          Ja ruszyłem do samochodu i spokojnie  wróciłem po południu do domu. Po drodze, jadąc zgodnie z prawem bezpieczną trasą S5, podziwiałem piękno pól zdobionych łanami kwitnącego na żółto rzepaku. Wnętrze samochodu wypełniły różne olejki eteryczne, wydobywające się z kwiatów. Wracałem w myślach do wielu aspektów tej opowieści. Jak ważne jest to, aby usłyszeć odpowiedni sygnał we właściwym czasie. To głos małej dziewczynki, która zauważyła nadwagę całej rodziny. Jakie to niezwykłe, że jedno zdanie może ukształtować filozofię życia człowieka. Myślałem też o dylematach, rozterkach, które pewnie targały sercem Franciszka, kiedy jego sugestie, aby rodzice i rodzeństwo krytycznie spojrzeli na styl własnego życia, odbijały się od stereotypów, które utworzyły grubą kopułę w ich głowach. To musiał być ogromny dysonans – na ile zająć się sobą, na ile angażować się w zachęcanie najbliższych do zmiany modelu życia. Myślałem, że Franciszek postąpił właściwie. Każdy z nas najpierw odpowiada za siebie. Nie można pozwolić na to, aby zachowania innych, jak łyżka dziegciu, psuły smak osobistego życia. Są granice proponowania innym wsparcia w dokonywaniu inwestycji w siebie. Kiedyś trzeba wyraźnie powiedzieć, że jest to ostatnia propozycja pomocy, wsparcia. Myślałem też o tym, jak bardzo altruistyczną osobą był Franciszek. Całe życie pracował we Wrocławiu, w przedsiębiorstwie produkującym urządzenia elektroniczne. Pamiętam, że nasza uczelnia, kupiła komputer we Wrocławiu. Nawet pamiętam, że była to Odra 1013. Całe życie opłacał składki zdrowotne, z których prawie nie korzystał, bowiem w odpowiedzialny sposób zarządzał własnym życiem i zdrowiem. To swego rodzaju altruizm. O ile moglibyśmy – jako społeczeństwo, zwiększyć efektywność wydawania pieniędzy na ubezpieczenia zdrowotne, gdyby więcej osób opracowało we własnej głowie plan dbania o zdrowie oraz jakość życia. Na pewno Franciszek korzystał z pomocy systemu zdrowia, jednak nie było okazji o tym rozmawiać. Czas był też na tyle ograniczony, spotkanie przypadkowe, że nie zdołałem go zapytać o kolejne pokolenie – o zachowania jego dzieci i wnuków. Cóż, może będzie kolejna okazja, jeśli się spotkamy na szlaku z Międzygórza na szczyt Igliczna.

          Wieczorem, przy biurku,  w moich uszach brzmiało echo opowieści Franciszka.  Myślałem, co jeszcze można dodać do tego,  co jest mądrością zawartą w słowach Franciszka. Postanowiłem, że w kolejnym dniu podzielę się własnymi refleksjami  w nawiązaniu do hasła „Choroba i zdrowie zaczynają się  w głowie”. Te refleksje, już w nieco innej, bardziej uporządkowanej formie, będą zawarte w drugiej części tego wpisu. Oby i one były użyteczne dla każdego, kto zechce pracować nad opracowaniem i systematycznym wdrażaniem własnego planu.