Droga Wando, cichym, ciepłym głosem powiedziała Danuta do swojej przyjaciółki – tak patrzę na tę zatokę i przypomina mi się moja babcia, Antonina, która w tym dniu, 15 sierpnia, zanosiła do kościoła wiązanki ziół. Miały one pomagać rodzinie, kiedy pojawiały się chłodne dni. A tutaj zupełnie inna tradycja. Oto Grecy, z całego świata, przybywają własnymi jachtami na swoją ukochaną wyspę, na której pierwszy raz, jako niemowlęta, zobaczyli błękit nieba, poczuli ciepło promieni słonecznych.
Tak, odpowiedziała Wanda, to wielkie szczęście, to ogromna radość, że możemy podziwiać te łodzie, jachty, czuć atmosferę wielkiego święta, brać udział w tym festiwalu wdzięczności. Jakże to miłe, że w tym szczególnym dniu (u nas Matki Bożej Zielnej) bogaci i zadowoleni Grecy pamiętają o swojej wyspie, o miejscu urodzenia, o krewnych, znajomych, którzy tutaj nadal mieszkają. Dziękuję ci bardzo, że zaprosiłaś mnie na ten wyjazd, że mogę z tobą podziwiać urok tej części Morza Śródziemnego.
Kochana Wando, być może to ja mam większe szczęście, że towarzyszysz mi w tej podróży, bowiem miło jest wszystko dzielić z przyjaciółką od czasów młodości. Ile to już lat? – wygląda na to, że 65 lat. No tak, mamy teraz 76 lat a poznałyśmy się w czwartej klasie.
Tak Danusiu, cenię sobie naszą wieloletnią przyjaźń. Jak teraz mówi prezes twojej firmy, mózgi ludzi są społeczno – lubne i mogę to potwierdzić, że ten wyjazd z tobą na wakacje to fantastyczny pomysł. I pomyśleć, że to ten „młokos”, jak go na początku nazwałaś, zechciał także mnie sfinansować ten pobyt. Sądzę, że i ty doceniasz ten jego piękny gest.
Tak, doceniam i coraz bardziej podziwiam twoją córkę, Agnieszkę, która przekonała mnie, aby tego „młokosa” zatrudnić na stanowisku prezesa. Sądziłem, że ktoś, kto ma 32 lata, troje dzieci, nie jest w stanie poradzić sobie z zarządzaniem przedsiębiorstwem będącym na rynku od ponad trzech dekad, zatrudniającym ponad setkę pracowników. Sama teraz się sobie dziwię, jak mogłam się tak zablokować w moim ciasnym myśleniu. Byłam przekonana, że jestem dużo, dużo lepsza od tych, którzy teraz są aktywni w biznesie. Tworzyłam z mężem firmę wytwarzającą wyroby medyczne, później, po śmierci Mateusza, sama przez dziesięć lat stawiałam czoła wielu wyzwaniom. To nie tak łatwo oddać ster innym, zwłaszcza młodym. O spójrz na ten jacht – ten Grek ma pewnie 85 lat a nadal trzyma stery.
Myślę, rzekła Wanda, że jedynie pozuje do zdjęcia. Popatrz, dookoła są już młodzi ludzie. Pewnie chce im pokazać korzenie. Tę małą, uroczą wulkaniczną wyspę Nissiros, na której się urodził. Rzeczywiście, port i brzeg z tymi małymi, kolorowymi domami, prezentują się przepięknie. Trudno pewnie było tutaj kiedyś żyć, trzeba było opuścić wyspę, aby zarabiać. Jak u nas – „dla chleba, Panie dla chleba”, śpiewali górale wyjeżdżając do USA. Po tej wyprawie do krateru, jeszcze do tej chwili czuję zawrót głowy, wdychając wyziewy dymiącego lekko wulkanu. Musiałam zawrócić, tak było bowiem gorąco i duszno. A wracając do sterów w biznesie, to postąpiłaś właściwie. Dobrze, że zatrudniłaś nowego prezesa. Sama masz jeszcze dużo energii i możesz go wspierać w zarzadzaniu firmą.
Tak Wando, i to miejsce jest związane z sugestią, propozycją Szczepana, teraz prezesa mojej firmy, który zapytał mnie kiedyś, czy zgłębiałam myśli Hipokratesa. Tak często wypowiadałam się na temat zdrowia, jedzenia, ćwiczeń fizycznych, że powiedział, iż sam jest pod urokiem nauk Hipokratesa i asklepiejonu na wyspie Kos. Nawet mnie to zainteresowało. I tak, z inspiracji Szczepana, wybrałam ten wyjazd. Dodatkowo proponował wycieczkę na Nissiros. I oto tutaj jesteśmy. Było mi miło, że sfinansował nam ten wyjazd. Wiem, że docenia naszą przyjaźń.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Upał był już mniejszy. Przyjaciółki, w milczeniu cieszyły oczy błękitem spokojnego morza, w którym odbijały się promienie słoneczne. Ono samo zachodziło za wzniesieniami na odległym brzegu wyspy. Poczekały, aż czerwona kula schowała się za wzgórzami i ruszyły w kierunku promu, aby dotrzeć do hotelu na wyspie Kos.
Wiesz Wando, kiedy tworzyłam z Mateuszem firmę, ani razu nie pomyślałam co będzie dalej. Tak mnie zajmowały bieżące obowiązki, że nie potrafiłam spojrzeć dalej niż na koniec dnia. Kiedy zmarł Mateusz, sama zasiadłam w kokpicie firmy. Z początku syn i córka czuli się zobowiązani do pomocy, jednak widziałam, że ich to męczy. Mieli swój świat, swoje rodziny i zaczęli mi sugerować, że może warto firmę sprzedać, bowiem ma silną pozycję na rynku i jest wiele warta. Nawet chcieli się w to zaangażować. Zrozumiałam, że sama odpowiadam za rozwiązanie tej kwestii. Nie miałam już siły, aby być prezesem, jednak chciałam dalej patrzeć na rozwój firmy. Rozmawiałam z kilkoma prawnikami i zrozumiałam, że wybiorę własne rozwiązanie. Zatrudnię prezesa z zewnątrz, sama przejdę do rady nadzorczej i będę troszczyć się o rozwój mojej ukochanej marki. To przecież jakby moje trzecie dziecko.
Tak Danusiu, widziałam wtedy rozterki w twojej duszy, podenerwowanie w gestach, słowach. Sama wspomniałam, że moja córka, Agnieszka, ma firmę rekrutacyjną, od 20 lat jest na rynku, zna ciebie, także ogólnie twoją firmę i być może zdoła kogoś odpowiedniego znaleźć. Skoro dzieci nie są zainteresowane sukcesją, a mają do tego prawo, to można szukać odpowiedniego do sytuacji rozwiązania.
Jestem tobie bardzo wdzięczna za ten pomysł. Mówię o tym z perspektywy czasu, bowiem z początku pomyślałam, to ktoś starszy, bardziej doświadczony, powinien zająć się rekrutacją. Mimo wszystko się jednak z nią spotkałam i zaakceptowałam pomoc widząc, że ma wiedzę i doświadczenie, chociaż nie ma jeszcze 40 lat. Sytuacja, z uwagi na naszą przyjaźń była szczególna. Ja jednak zdecydowałam, że podpisujemy umowę. I tak się stało. Przyjaźń przyjaźnią, a biznes biznesem. Agnieszka chciała mi pomóc bazując na naszej przyjaźni – znam ją przecież od kołyski.
Tak, Agnieszka wspominała mi o tym sugerując nawet, że może zaproponuje tobie kogoś innego, aby chronić naszą przyjaźń, nasze relacje. I ja także stanęłam na stanowisku, że trzeba rozdzielić sprawy prywatne od biznesowych. Ucieszyłam się z podpisania umowy.
Spotkałam się z twoją córką kilka razy i czasem się nawet złościłam, kiedy zadawała mi różne pytania na temat moich oczekiwań związanych z prowadzeniem firmy. Były to trudne dla mnie pytania – o wartości, o kulturę firmy, o cele, kierunki ekspansji i tym podobne. Zaciskałam czasem zęby i odpowiadałam, chociaż pewnie Agnieszka patrzyła na mnie z politowaniem. Wartości, kultura, nowe rynki, to były pojęcia w znacznej części abstrakcyjne – przynajmniej dla mnie. Zaczęliśmy ponad 30 lat temu produkować potrzebne ludziom rzeczy i powoli zwiększaliśmy asortyment. Praca jak praca. Produkcja, sprzedaż i tak w koło. Byliśmy zadowoleni, że biznes się kręci, możemy oferować miejsca pracy na lokalnym rynku. Ona to wszystko, co mówiłam, dość zgrabnie podsumowała i poprosiła o cierpliwość. Wiedziała, tak twierdziła, kogo rekrutować na stanowisko prezesa.
Tak, pracowała nad tym systematycznie – mówiła, że to duże wyzwanie. Chciała znaleźć osobę, która zaakceptuje twoje wartości, oczekiwania. Firma rodzinna to jak znaleziony i własnoręcznie oszlifowany kawałek bursztynu. Była taka szczęśliwa, kiedy znalazła – jak mówiła – właściwego kandydata. Sama była, po rozmowach rekrutacyjnych, pod wrażeniem jego kompetencji i odpowiedzialności. Dużo wiedział na temat zarządzania i przywództwa, miał też własne, wieloletnie doświadczenia. To osoba z „genem przedsiębiorczości”. Studiował, ale też uczył się w praktyce, zarządzając różnymi firmami, w części własnymi.
Wando, ucieszyłam się kiedy Agnieszka zatelefonowała z tą informacją. Jednak kiedy się spotkałyśmy i usłyszałam, że to pan w wieku 32 lat, to z trudem powstrzymałam moje emocje. Chciałam jej zapłacić i wyrzucić z pokoju. Spodziewałam się kogoś doświadczonego, w poważnym wieku, a nie takiego młokosa. Agnieszka widziała to wszystko na mojej twarzy. Spokojnym głosem tłumaczyła, że Szczepan to odpowiedni kandydat na prezesa. Mówiła, że miał 18 lat kiedy założył pierwszą, własną firmę. Ma wiedzę i doświadczenie. Jest odpowiedzialny. Kiedy powiedziała, że jest poukładany to pierwszy raz poczułam się lepiej. Mateusz zawsze mówił, że mężczyzna powinien być poukładany. On uważał, że każdy chłopak powinien trafić do wojska, bo ono go „poukłada”. Powiem tobie, że tylko z uwagi na naszą przyjaźń, zdecydowałam, że spotkam się ze Szczepanem. Agnieszka mnie zapewniła, że mogę odrzucić kandydaturę Szczepana, natomiast warto zawsze porozmawiać. Każdy nowy kontakt to inspiracja dla mózgu.
Wiem, że było trudno, że miałaś wątpliwości.
Tak, duże wątpliwości. Zdziwiło mnie i złościło, że proponował spotkanie we wtorek, przed południem. Powiedział, że nie może się spotkać w piątek po południu, kiedy ja proponowałam ten termin. Irytowało mnie to. W końcu to ja chcę go zatrudnić a on się stawia. Piątek nie, tylko wtorek. Nie wiem, w czym wtorek jest lepszy od piątku.
Nawet Agnieszka była zdziwiona jego stanowczością, natomiast Szczepan twierdził, że tak będzie lepiej, że wie co robi.
I rzeczywiście wiedział co robi. Agnieszka wspomniała mu o moich uprzedzeniach, stąd wybrał wtorek zamiast piątku. Kiedy po kilkunastu tygodniach od objęcia funkcji prezesa lecieliśmy razem do Szwajcarii na rozmowy biznesowe to w samolocie powiedział mi, że w piątek po południu nie należy prowadzić ważnych i trudnych rozmów. Nawet mnie to zaskoczyło, a on wtajemniczył mnie w kwestie zmęczenia mózgu. Piątek po południu to kumulacja zmęczenia z całego tygodnia. Wtorek przed południem to pora dobra dla rozmów. Być może to zdecydowało, że zgodziłam się na współpracę. Później, już na spotkaniach z pracownikami prosił o szczególną ostrożność, postępowanie zgodnie z procedurami, bowiem najwięcej cyberataków ma miejsce w piątki po południu. Przekonał mnie nawet, co nie było proste, aby ubezpieczyć firmę od tego ryzyka. Najpierw myślałam, że chce wyprowadzić pieniądze z firmy do jakiegoś swego kolegi. Zmieniłam zdanie po spotkaniu z pracownikiem tej firmy ubezpieczeniowe. Też bardzo młody chłopak, jednak podał mi kilka interesujących przypadków. Zrozumiałam wtedy, że sfera danych to więcej niż moje hale i maszyny.
Wiem od Agnieszki, że mialaś wiele rozterek, wątpliwości, że nawet rozmawiałaś z twoimi dziećmi o sprzedaży firmy. Dobrze, że do tego nie doszło. Myślę nawet, że jesteś coraz bardziej przekonana do Szczepana jako prezesa firmy. To już prawie rok od podpisania umowy.
Tak Wando, to już prawie rok. Tak szybko teraz płynie czas. Szczepan sobie żartuje, że co drugi dzień to Sylwester. Oczywiście patrzy wtedy na mnie. Ma poczucie humoru, które mi odpowiada. Jest w tym elegancki.
Pamiętam spotkanie z klientami firmy, kiedy informowaliście wszystkich o zmianie na stanowisku prezesa. Dziękuję, że i mnie zaprosiłaś na to piękne wydarzenie. Było bardzo miło.
I ja myślę, że wypadło to dobrze, chociaż taką formę i miejsce zaproponował Szczepan. Powiem, że to mnie odblokowało w sensie dystansu do jego osoby. Cały czas biłam się z myślami, że popełniłam błąd, że lepiej może było wynająć Interim Managera, jak mi podpowiadali znajomi prawnicy. To Szczepan zaproponował, aby zorganizować uroczyste powiadomienie wszystkich klientów i dostawców. Zaimponowało mi to, że najpierw jednak odbyło się spotkanie z załogą. To Szczepan mnie przekonał do tej kolejności. Po pierwsze – ludzie! W tym nawiązał do Hipokratesa – po pierwsze – nie szkodzić!
Agnieszka wspominała mi, że było to wzruszające wydarzenie.
O tak, uznałam jego rację – najpierw ludzie w firmie a później klienci i dostawcy. To oni, jako załoga, są najważniejszym kapitałem firmy. Pod jego wpływem zaczęłam inaczej patrzeć na zasoby. Dla mnie firma to hala, którą zbudowaliśmy z Mateuszem. To maszyny, samochody, magazyn, biuro. Szczepan mi uświadomił, że mogę z ludźmi w dowolnym miejscu robić to samo. Ale bez moich, naszych – tak powiedział – ludzi, te hale są tylko halami. Na tym uroczystym spotkaniu powiedział załodze, że moją silną stroną zawsze było to, że pracowałam z ludźmi, że nie zatrudniałam nikogo do pracy dla mnie, ale że zawsze pracowaliśmy razem dla osiągania naszych celów. Miło to było słyszeć, chociaż ja sama byłam tym zaskoczona. To był retusz w budowaniu mego wizerunku, ale miły i ważny. On powiedział, że będzie to kontynuował. I rzeczywiście to robi. Ja to dopiero zrozumiałam po kilku miesiącach. Pracować dla kogoś a pracować razem z prezesem. To faktycznie robi różnicę, jak mówią w reklamach. Teraz mam inne myślenie, inną świadomość. Uczymy się cale życie – taka niespodzianka. Jak otrzymałem świadectwo maturalne, to myślałam, że nareszcie koniec uczenia się.
Agnieszka mówiła, jak pięknie ciebie żegnali. Tyle było kwiatów, prezentów, miłych słow. Bardzo jej się podobał zespół muzyczny oraz program koncertu. Podobno Szczepan poprosił dyrygenta, aby dostosował repertuar do naszych upodobań, czyli pokolenia BB.
O tak, było to wzruszające. Mam 76 lat i patrzyłam na prezenty z niedowierzaniem – co ja mam z nimi zrobić? Bąknęłam coś Szczepanowi na ten temat, a on mi zaproponował, abym im dała drugie życie. Po mojej minie zauważył, że nie wiem, w czym rzecz. Objaśnił, że mogę je ofiarować innym, czyli dać im nowe życie. Żachnęłam się – jak to, mam wyrzucić prezenty? Nie wyrzucić, tylko podarować innym, którym się mogą przydać. One już spełniły swoją rolę – ktoś je podarował, ucieszyły oko i to wystarczy. Teraz niby należą do mnie i ja mogę je ponownie ożywić. Z trudem to do mnie dotarło, ale przyznałam jemu rację. Oczywiście w duchu. Nic nie powiedziałam, bowiem nie mam aż tyle w sobie asertywności. Zdałam sobie sprawę, że to Szczepan ma rację – a taki młokos. Pamiętam, ile rzeczy musiałam wyrzucić po śmierci Mateusza. Wszystko gromadziliśmy, bo może się przyda. Nic się nigdy nie przydało. W końcu trafiły na wysypisko. Gdybym wtedy to wiedziała, to dałabym im drugie życie. To jak transplantologia. Drugie życie serca.
Danusiu, odkąd mi o tym powiedziałaś, i ja wczuwam się w rolę Pana Boga – daję drugie życie coraz większej liczbie różnych przedmiotów, które bez sensu dotąd gromadziłam w domu.
Wando, jednak decyzje, które mi komunikował Szczepan, coraz bardziej topiły lody, które sama wytworzyłam budując opór w moim mózgu. Za młody myślałam, pewnie nastawiony na mamonę, wykorzystanie okazji. Czekałam, nawet odwlekałam rozmowę na temat wynagrodzenia. Obawiałam się, że zażąda wysokiej pensji. I mile mnie zaskoczyła jego propozycja. Powiedział, żeby zostawić wynagrodzenie prezesa na tym samym poziomie, na dwa lata. Zaakceptował to, co ja otrzymywałam dotąd. Bardzo mnie to uspokoiło. Kiedyś mi powiedział, że zaufania nie da się zobaczyć. I rzeczywiście, on potrafi je budować. Sama dodałam, że się zgadzam, jednak że za rok wrócimy do tematu. Już dzisiaj wiem, że powinien zarabiać więcej. Obroty wzrosły, atmosfera w firmie jest znakomita, wydajność jest wyższa. Wiem, na jakim poziomie otrzymują wynagrodzenia prezesi w podobnej wielkości przedsiębiorstwach. Zdecydowałam, że jako szefowa rady nadzorczej będę o to dbała. Wtedy, Szczepan wiedząc, że ja dbam o niego, będzie się koncentrował wyłącznie na pracy, na skutecznym przywództwie. Cieszę się, że podpisał umowę z Agnieszką. Chce z nią współpracować w obszarze rekrutacji oraz podnoszenia kompetencji pracowników. Dobrze się rozumieją.
Ciekawe, z czego to może wynikać, że rosną obroty, że firma się rozwija. Może to kwestia dobrej koniunktury na rynku? Jak ty to widzisz? Tyle lat byłaś prezesem firmy. Znasz biznes, który ma wzloty i upadki.
Sama nie wiem. Powodów jest pewnie wiele. Rynek rozwija się w tym samym tempie, a zatem to tylko część prawdy. Szczepan zaimponował załodze, bowiem zaproponował, abyśmy razem, to znaczy ustępujący i nowy prezes, dali załodze nagrodę. Okazją jest zmiana na stanowisku prezesa. Połowa kwoty ode mnie, połowa od niego. I tak to powiedzieliśmy. To się spodobało. Pieniądze zawsze motywują. Jednak nie tylko. Szczepan już jest innym liderem. Zaproponował załodze, aby mówili sobie po imieniu. Spotkał się z każdym zespołem. Słuchał i notował. Ja niestety już bym tego nie potrafiła. A on pytał, co może dla nich zrobić, aby lepiej im się pracowało. Zgłaszali różne kwestie – nowy ekspres w kuchni, pomalowanie linii na parkingu, woda do picia na hali, szybszy komputer i wiele innych rzeczy. Po kolei spełniał te prośby i budował zaufanie. Załoga się bardziej angażowała. Ludzie zgłaszali różne pomysły. Nawet czasem czułam się zazdrosna, że go lubili, szanowali, pracowali razem z nim. Myślę, że wprowadził wiele drobnych zmian, które dały efekt synergiczny. Poprawiając dziesięć rzeczy o jeden punkt, łącznie możesz uzyskać dziesięć punktów, a to już można zauważyć na rynku. Ja nie znałam takiej metody. Ja nie umiałam ich zapytać, co im przeszkadza, aby byli bardziej wydajni i zadowoleni. Zarządzaliśmy z Mateuszem na tej zasadzie, że my wiemy co i jak robić, a reszta załogi ma to realizować.
Danusiu, miło to wszystko słyszeć. Cieszę się, że tak się to układa. Ale chcę jeszcze zapytać o tę uroczystość z klientami i dostawcami. Mówiłaś, że coś się wtedy wydarzyło, co zmieniło twoje nastawienie.
Wando, to było niezwykłe. Szczepan przygotował dwa scenariusze tej uroczystości. Jeden w luksusowym hotelu, z wykwintnym jedzeniem, wspaniałą oprawą. Drugi to miejsce premium, jedzenie premium, oprawa premium. Różnica w kosztach wynosiła 20 procent. Było to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zaproponował, aby przygotować to spotkanie w wersji premium, natomiast różnicę przelać na konto UNICEF. Dla dzieci świata. Podał mi wiele informacji o wolontariuszach, o ich aktywności w wielu krajach, o tym, jak skromnie nocują, żyją, podróżują, angażując się w tworzenie dobra dla dzieci. Bardzo mnie to ujęło. Nigdy wcześniej nie myślałam w tych kategoriach – dzielenia się z innymi, zwłaszcza z dziećmi. Tyle się mówi o konsumpcjonizmie, a tutaj taki przykład odpowiedzialności, zaangażowania tak młodego człowieka. Zaprosił nawet na wspólny obiad wolontariuszkę UNICEF. Od niej dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat tej organizacji. Byłam pod wrażeniem tej młodej, tak zaangażowanej dziewczyny. Też ma na imię Agnieszka – jak twoja córka.
Danusiu, to wzruszające. A skąd takie podejście Szczepana?
Nie wiem, pracujemy razem, jednak poznajemy się powoli. Ze spokojem, cierpliwością, czekam na kolejne etapy współpracy. Wiem, że on dba o rodzinę, ma też własne grono przyjaciół, sporo kontaktów towarzyskich. Rzeczywiście jest poukładany. Dba o wszystkie aspekty życia. I tego też uczy pracowników. Uczula ich na budowanie harmonii w domu. Z uśmiechem mówi, że jak będą szczęśliwi w domu, to będą bardziej wydajni w pracy. A on ich o to prosi jako prezes, a nie jako ksiądz.
Ja właśnie, przy wsparciu Agnieszki, kupiłam sobie dobry samochód. Może powinnam kupić tańszy a różnicę przekazać na cele UNICEF? Jak myślisz?
Widzisz, i tutaj też jest wartość, na którą Szczepan patrzy inaczej. Zaproponował mi służbowe Volvo jako przewodniczącej rady nadzorczej. Powiedział, że ważne jest moje bezpieczeństwo. On, jako prezes, nasza załoga, klienci, dostawcy, oczekują, że będziemy silni. Tylko wtedy będziemy mogli dobrze przewodzić, wspierać innych. Samochód ma być bezpieczny. Wakacje powinny być czasem odpoczynku. To nasza odpowiedzialność, jako liderów, wobec innych. A zatem mam teraz Volvo i jesteśmy na wakacjach w pięknej Grecji.
Wando, miło się rozmawia, jednak jesteśmy już w domu, w hotelu. Na koniec powiem tobie coś, co jest dla mnie odkryciem. Zawsze byłam przekonana, że osoby starsze, bardziej doświadczone, mają przewagę nad młodszymi. Mateusz czasem mówił do młodszych – „ojciec wie lepiej”. Było to dla mnie oczywiste. Teraz patrzę inaczej. Ten „młokos” wie lepiej. On już wyrastał w nowym świecie. A to dla mnie inny świat. On go rozumie lepiej. Cieszę się, że konsultuje ze mną wiele spraw. Ja bowiem znam firmę i rynek od wielu lat. Znam historię współpracy z większością klientów. Zabiera mnie na różne spotkania i traktuje mnie z szacunkiem. Zawsze myślałam, że autorytety po prostu są. To ludzie starsi, utytułowani, zasłużeni. A teraz czasem łapię się na tym, że to ten młody mężczyzna jest dla mnie autorytetem. Trudno się czasem do tego przyznać. Mogę się zgodzić z tezą, że każdy z nas sam wybiera, kto jest dla niego autorytetem. Nawet teraz widzę, że moje dzieci wracają do mnie jako do autorytetu. Kiedy były na studiach, to były zapatrzone w inne osoby. Ciekawy jest cykl naszego, ludzkiego życia.
A teraz czas spać. Jutro wstaniemy o świcie. Czeka nas wycieczka do Bodrum. Popatrzymy, co tam w Turcji. Może nawet wylądujemy w jakimś nocnym klubie?