Synowie piekarzy
W sierpniu każdego roku, za sprawą Bogusława Kaczyńskiego, Krynica stawała się oazą, przyciągającą wielbicieli muzyki operowej. Przez okres dwóch tygodni, w Pijalni Wód, także na placu, odbywały się koncerty, wystawiano opery. Wszystko było składane w ciekawą opowieść, snutą przez B. Kaczyńskiego. Często nawiązywał do Jana Kiepury, któremu te dwa tygodnie były dedykowane. Któregoś dnia wspominał swoją rozmowę z Luciano Pavarottim. Otóż zapytał Mistrza, czy wie, co go łączy z Janem Kiepurą – poza tym, że też był tenorem. Otóż, powiedział Pan Bogusław, ku zaskoczeniu Luciano, że obydwaj są synami piekarzy. Gdyby się urodzili np. 200 lat wcześniej, prawdopodobnie także byliby piekarzami. Ograniczone były wówczas możliwości wyboru własnej pasji, rozwijania własnego talentu. Inaczej jest w XXI wieku, kiedy dzieci mogą iść za głosem serca, realizować własne zainteresowania. Byłoby dobrze, aby rozumieli to rodzice i seniorzy. Każdy z ludzi przychodzi na świat z wieloma talentami. Może rozwinąć jedynie niektóre z nich. Mając tego świadomość, można wybierać własne pasje. Pozwalają one rozwijać siebie, służyć innym, budować wspólne dobro. Służąc sobie samemu, czyli, skupiając się na własnej pasji, można służyć innym, społeczeństwu. Rodzice, mając zwykle własne wyobrażenia na temat zawodu, kariery dziecka, powinni brać pod uwagę rozczarowanie, wynikające ze swobody wyboru swojej drogi życia przez ich dzieci. I po tej refleksji, wrócę do wątku pszczół, zgodnie z obietnicą złożoną tydzień temu.
Teoria – bliźniacza siostra praktyki
Jako student, a z czasem pracownik uczelni, spotykałem się wielokrotnie z przeciwstawianiem praktyki – teorii. Teoria była postrzegana jako alternatywa praktyki. W moim przekonaniu jest to koniunkcja – ważna jest bowiem znajomość i teorii i praktyki. I tak też rozpocząłem moją przygodę z pszczołami w 1972 roku. Najpierw skierowałem swoje kroki do biblioteki w swojej Uczelni (aktualnie Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu). Były tam książki o miodzie, pszczołach, bowiem takie były potrzeby Towaroznawstwa, jako kierunku studiów. Później dotarłem do biblioteki Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Tam już było więcej książek, dotyczących życia pszczół, prowadzenia pasieki. Potrzeba poznania świata pszczół zaprowadziła mnie także do biblioteki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Były tam ciekawe prace z zakresu biologii pszczół. W ciszy, w atmosferze czytelni (każda czytelnia miała inny klimat), zdobywałem wiedzę o pszczołach. Wypracowałem sobie, jako student, nawyk robienia notatek ze wszystkiego, co czytałem. Tak pracuję do dzisiaj. Wracałem do zapisków, kiedy chciałem sprawdzić różne informacje, budując ule oraz zaczynając pracę z pszczołami. Kupiłem także dostępne na rynku książki. Było ich niewiele i miały charakter poradników dla pszczelarzy. Odkryłem również oryginalne źródło, jakim był antykwariat (w Poznaniu, na Starym Rynku). Kupiłem tam zarówno książki o pszczołach, jak i przedwojenne opracowania ekonomistów. Mam te prace do dzisiaj. Niektóre z nich mają oryginalne dedykacje. Pewnie kiedyś, moje wnuki wystawią te książki na Allegro lub OLX. A zatem byłem pewnie jedyną osobą w Poznaniu, która, w tamtym okresie, przeczytała wszystkie książki w tych trzech bibliotekach, związane z pszczelarstwem. Kupiłem też – dosłownie za grosze – kilka książek o pszczołach, o roślinach miododajnych w księgarni rosyjskiej (przy ul. Ratajczaka w Poznaniu). Były to książki po rosyjsku, wydrukowane na bardzo dobrym papierze, z wysokiej jakości zdjęciami pszczół oraz drzew i krzewów miododajnych. To już czytałem „po przekątnej”.
Pracownia Planów Regionalnych
Po studiach rozpocząłem staż w Pracowni Przetwarzania Danych Instytutu Statystyki, w macierzystej Uczelni. Uczelnia otrzymała wtedy nowy komputer Odra 1013, który zajmował pół piętra. Nie mogłem jednak zostać asystentem, z uwagi na brak poparcia ze strony komórki partyjnej. Nie należałem do partii. Trudno. Znalazłem pracę w Komisji Planowania w Warszawie (oddział w Poznaniu – Pracownia Planów Regionalnych). W jej ramach działał zespół, zajmujący się perspektywicznym planowaniem regionalnym. Chociaż bardzo przeżyłem brak akceptacji i możliwości pracy w uczelni, to jednak zdobyłem niezwykłą wiedzę z zakresu myślenia długofalowego i abstrakcyjnego. Nie wiedziałem wtedy, że będę mieszkał obok szpitala w Puszczykowie, który był wówczas tematem rozważań w Pracowni, planowany na obrzeżach Poznania. Po roku sytuacja się zmieniła i mogłem wrócić na stanowisko asystenta. Będąc nauczycielem akademickim, prowadziłem wykłady, warsztaty z zakresu przewidywania, prognozowania. Uważam to za ważną i potrzebną umiejętność.
W Pracowni trafiłem do zespołu, w którym byli przedstawiciele wielu dyscyplin – statystyka, planowanie przestrzenne, rolnictwo, przemysł itp. Zespół był w miarę mały i wiedzieliśmy o sobie sporo. Był wśród nas dr Mieczysław Walczak, który, w weekendy, także popołudniami, zajmował się własną pasieką. Miał wykształcenie przyrodnicze. Rozmawiałem z nim o pszczołach. Zaproponował, że mogę z nim pojechać na cały dzień do pasieki i pomóc w pracy. Pasieka była zlokalizowana około 30 km na północ od Poznania. Byłem tam kilka razy, uczestnicząc w przeglądach uli, w miodobraniu. Trudno mi powiedzieć, czy na to zapracowałem, jednak dr M. Walczak podarował mi dwie rodziny pszczele (fachowo mówiąc, były to dwa odkłady). Miałem już wykonane przez siebie ule i tak zaczęła się praca we własnej pasiece.
Pszczelarz wśród ekonomistów
Produkcja oraz sprzedaż miodu wymagała posiadania potwierdzonych, odpowiednimi kwalifikacjami, formalnych dokumentów. Zapisałem się zatem na kurs pszczelarski, który ukończyłem i otrzymałem dyplom mistrza pszczelarskiego (B/35/84). Wcześniej ukończyłem też kurs z zakresu prowadzenia postępowej gospodarki pasiecznej. Poznałem brać pszczelarską, ucząc się od doświadczonych kolegów, producentów miodu, mleczka pszczelego, hodowców matek pszczelich. Z kolei moje kwalifikacje były przydatne w pracach komisji rewizyjnej lokalnego koła pszczelarzy oraz w komisji ekonomicznej Polskiego Związku Pszczelarskiego. Wszystko to funkcjonowało równolegle z prowadzeniem pasieki, która dostarczała dodatkowego, nieopodatkowanego dochodu. Skala prowadzonej działalności zwiększyła się, kiedy uzyskałem wsparcie przyjaciela, Krzysztofa Durskiego. Był z wykształcenia technologiem drewna. Razem zbudowaliśmy ule, a nawet kupiliśmy małą pasiekę od właścicieli w Rosnówku, którym wiek już nie pozwalał na zajmowanie się pszczołami. Jeden z tych kupionych wtedy uli, częściowo ze słomy, stoi na mojej działce. Pewnie może być traktowany jako zabytkowy. Krzysztof miał działkę w Grzebienisku, na zachodzie Poznania i tam ustawiliśmy pasiekę. Wszystko to rozwijało się do roku 1991, kiedy skończył się czas niedoborów, kiedy na rynku pojawiły się miody z importu – z Chin, Argentyny. Duża podaż, to niższa cena. Zmieniły się kryteria opłacalności. Krzysztof otworzył zakład produkcji mebli, ja zająłem się marketingiem. Pasieka z czasem została sprzedana, bowiem bardziej skupiliśmy się na własnej pracy zawodowej. Aktualnie, obok domu, mam 5 rodzin pszczelich.
Synergiczne efekty pasji
Zdobyta i wykorzystywana w pracy badawczej wiedza, posłużyła mi także do publikowania tekstów z zakresu ekonomiki pszczelarstwa oraz rynku miodu. Dobrze się zawsze czułem w tej części czytelni, w której były roczniki statystyczne. Wynotowałem sobie dane z różnych roczników, w tym także ONZ (Organizacja Narodów Zjednoczonych). I tak powziąłem zamiar przygotowania artykułów na temat rynku miodu. W Uczelni była tradycja angażowania się w pisanie tekstów o charakterze popularyzującym wyniki badań naukowych. Przed wojną, prof. E. Taylor, ekonomista, pracownik Uczelni, pisał teksty do gazet, objaśniające źródła oraz istotę inflacji, która szalała w Polsce. Prof. W. Wilczyński, po roku 1982, regularnie pisał felietony do tygodnika „Wprost”. Ilekroć mnie spotykał, zawsze zachęcał, aby pisać, edukować, przybliżać znajomość ekonomii. W tym czasie prenumerowałem miesięcznik „Pszczelarstwo”. Przygotowałem pierwszy artykuł i – z duszą na ramieniu – wysłałem do redakcji, do pani Elżbiety Gmurczyk, redaktor naczelnej. Przyjęła go i zaproponowała kontynuowanie tej tematyki. Zacząłem zatem regularnie pisać do „Pszczelarstwa”. Dowiedziałem się także o istnieniu Pszczelniczego Towarzystwa Naukowego. Zostałem także jego członkiem. Jeździłem na coroczne konferencje naukowe tego Towarzystwa, organizowane w Puławach, w Pałacu Marynki, w którym mieścił się Zakład Pszczelarstwa Instytutu Sadownictwa ze Skierniewic. Wygłaszałem tam corocznie referaty na temat ekonomicznych aspektów pszczelarstwa. Wiedząc, że będzie w Polsce pierwszy – i na razie ostatni raz – kongres światowego związku pszczelarzy Apimondia, przygotowałem publikację zwartą pt. „Rynek miodu w Polsce”. Została ona wydana przez Instytut Rynku i Konsumpcji w Warszawie, kierowany przez prof. Teresę Pałaszewską-Reindl oraz prof. Mariana Strużyckiego. Wtedy przylgnęła do mnie, przyjemna w osobistym odbiorze, łatka „najlepszego pszczelarza wśród ekonomistów”. Do dzisiaj się zdarza, że ktoś, z życzliwym uśmiechem, przypomina to na różnych konferencjach z zarządzania i marketingu.
Encyklopedia Pszczelarska
W latach osiemdziesiątych XX wieku, zrodziła się myśl przygotowania oraz wydania Encyklopedii Pszczelarskiej. Było mi bardzo miło, kiedy komitet redakcyjny, pracujący pod kierunkiem prof. Leona Bornusa, zaprosił mnie do współpracy, proponując przygotowanie kilku haseł typu: wydajność miodowa pasiek, średnia produkcja miodu, rynek wyrobów pszczelich, import, eksport miodu itp. Poznałem wielu profesorów, którzy zajmują się pszczelarstwem. Było to ciekawe, rozwijające doświadczenie. Encyklopedia była drukowana w Jugosławii, stąd prezentowała się wyjątkowo elegancko – dobry papier, wysokiej jakości zdjęcia. Około roku 2010, prof. Jerzy Wilde, reprezentujący kolejną generację profesorów pszczelarstwa, zaproponował mi udział w pracach nad nowym wydaniem Encyklopedii. Profesor J. Wilde został z czasem kierownikiem Katedry Pszczelnictwa w Olsztynie (Uniwersytet Warmińsko-Mazurski). W nowym wydaniu Encyklopedii, pojawiły się dodatkowo hasła typu marketing, promocja, reklama, dystrybucja miodu. W 2014 roku spotkaliśmy się, jako zespół w Warszawie, otrzymując nagrodę Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi za przygotowanie i wydanie Encyklopedii Pszczelarskiej. I tak, kolejny raz, miałem okazję do miłych rozmów z Kolegami, zajmującymi się pszczelarstwem.
Urok Kamiannej
Rozpoczęliśmy rozważania od Krynicy i do niej wracamy na koniec tekstu. Jadąc bowiem z Nowego Sącza do Krynicy, można skręcić w lewo, do miejscowości Kamianna. Jest tam Dom Pszczelarza oraz pasieka, założona przez proboszcza parafii, księdza dr. Henryka Ostacha. Jako młody duszpasterz, objął biedną parafię w Kamiannej. Z troski o jakość życia tamtejszej ludności, postarał się o zbudowanie drogi, założenie wodociągu, straży pożarnej a także założył pasiekę. Mieszkańcy nie tylko znaleźli pracę, ale także zaczęli stosować nowoczesne rozwiązania we własnych gospodarstwach rolnych. Ksiądz dr Henryk Ostach był nie tylko oddanym duszpasterzem, lecz także aktywnym działaczem w gronie braci pszczelarskiej. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa Polskiego Związku Pszczelarskiego, zacieśniając kontakty ze związkiem światowym, Apimondia. Ktokolwiek zboczy z drogi i wjedzie do Kamiannej, będzie mógł zakupić miód, mleczko pszczele, pamiątki z wosku pszczelego, napić się kawy, zjeść posiłek a nawet zatrzymać się w pokojach Domu Pszczelarza. Wiele razy myślę o tym, jak inicjatywa, przychylność, zaangażowanie jednego człowieka, mogą wpływać na podniesienie świadomości oraz poziomu życia całej społeczności lokalnej. To właśnie uczynił ksiądz dr Henryk Ostach dla mieszkańców Kamiannej. Tchnął też ducha globalnego spojrzenia na organizację pszczelarzy w Polsce. W 2011 roku, społeczność lokalna sprowadziła ciało zmarłego Duszpasterza i złożyła je wśród wzgórz Beskidu, pszczół i łąk.
Społeczność lokalna na wzór rodziny pszczelej
Spoglądając na funkcjonowanie rodziny pszczelej, można szukać analogii do organizowania się ludzi. Być może w społecznościach plemiennych, na lidera wybierano osobę, która potrafiła się rumienić, czyli nie była cyniczna, dwulicowa, bezwzględna. Aby ta osoba, tak jak królowa w rodzinie pszczelej, służyła wszystkim członkom wspólnoty. W epoce plemion koczowniczych, było to przywództwo tymczasowe, związane z potrzebami plemienia. Wszyscy angażowali się, wykonując różne prace na rzecz dobra wspólnego. W rodzinie pszczelej nie ma motywatorów typu kij czy marchewka. Pszczoły nie walczą w ramach rodziny – bronią gniazda przed rabusiami. Kierują się instynktem a zatem walczą o przetrwanie. Pozwalają, aby urodziło się kilka królowych, które, walcząc między sobą, pozwalają zostać przy życiu najsilniejszej. W okresie wiosny wychowują setki trutni, które brutalnie wyrzucają z uli około lipca. Kończy się ich użyteczność, związana z zapłodnieniem młodej królowej. Nadchodzi jesień i już nie ma rójek, czyli nie tworzą się nowe rodziny pszczele. Serce ściska się pszczelarzowi, kiedy słyszy żałosne głosy wyrzucanych z ula, skazanych na zagładę trutni. W opisach jest to określane terminem „rzeź trutni”. Rzeczywiście są to dźwięki chwytające za serce. Takie same uczucia pojawiają się u pszczelarza, kiedy ma sprzedać całe rodziny pszczele, aby przemysł farmaceutyczny mógł pozyskać od nich jad, wykorzystywany do produkcji leków dla ludzi. Tym bardziej można się angażować w zbudowanie topolowych uli, aby odwdzięczyć się tym pracowitym i użytecznym owadom.
Opowiem o sobie a ty poszukasz własnego rozwiązania
Wspominałem już, że spotykałem się z promotorem mojej pracy magisterskiej, profesorem Zbigniewem Czerwińskim. Traktowałem go jako mentora. Odpowiadała mi jego niezależność w myśleniu, logika w rozumowaniu, bezkompromisowość. Zawsze mówił szczerze, nigdy zgodnie. Uczyłem się takiej mądrości życiowej, zapraszając Pana Profesora na obiad czy na kawę. Na pierwszą kawę zaprosił mnie Pan Profesor. Byłem na ostatnim roku studiów i oddałem rękopis pracy magisterskiej. Profesor zaprosił mnie do klubu uczelnianego, tzw. „profesorskiego”, i tam, przy stoliku, podzielił się swoimi uwagami do tego, co napisałem. Dużo wtedy zrozumiałem. I taki też miałem cel, przystępując do pisania niniejszego tekstu. Opisałem swój przypadek, czyli rozwijanie pasji związanej z pszczołami. To ma być informacja dla wszystkich, którzy zdecydują się na zainwestowanie we własną pasję oraz jej rozwijanie przez – być może – całe życie. Byłoby niewłaściwe, gdyby ktoś odebrał to jako zachętę do budowania uli z miękkiego drewna. Cel jest taki, aby opisany przypadek posłużył jako impuls do pracy nad własną pasją, rozwijaniem swojego talentu. Nic nie ma znaczenia – ani wiek, ani czas, ani miejsce. Zawsze jest odpowiednia pora, aby skupić się na tym, co w psychologii społecznej nazywa się „przepływem”(flow). To zajęcie, pasja, hobby, które tak wciąga człowieka, że traci poczucie upływu czasu, nie czuje pragnienia, głodu. Myślę, że każdy może przywołać takie chwile ze swojego życia. Radość wynikająca z pasji, to jeden z ważniejszych elementów spełnionego życia. Tak pewnie żyją pszczoły. Tyle, że życie pszczoły, to okres sześciu tygodni oraz przyniesienie do ula jednej łyżeczki miodu. My mamy ponad 80 lat życia i możemy uczynić dużo więcej dla innych oraz siebie.