Odkrycie architekta
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, nadchodzi Nowy, 2021 Rok. Krzątanina, zakupy, sprzątanie, oczekiwanie na chwile pełne tajemnic, niespodzianek, prezentów. Ogrom emocji, z których trudno wyłowić rzeczy ważne, trwałe – coś na kształt Gwiazdy Betlejemskiej, która ma być przewodnikiem, gwarantem wyboru właściwej drogi. Bywa, że czas Świąt jest swego rodzaju przełomem, oświeceniem. Jednakże zdarzenia, chwile przełomowe, przychodzą niespodziewanie, stając się kotwicami dla zrozumienia sensu, wartości, własnej drogi. Pod koniec XX wieku, w sierpniowe przedpołudnie, ukryty wraz z innymi w cieniu drzewa, w Taize, we Francji, miałem okazję słuchać rozważań jednego z Braci. Był to Brat Denis, Szwajcar, architekt z wykształcenia. Wysoki, szczupły mężczyzna ze srebrno-czarnymi, krótko ostrzyżonymi włosami. Mówił o słowach z Ewangelii – „mądry mąż buduje na skale, nie na piasku”. Jako architekt – snuł swoje rozważania – nie mogłem tego zrozumieć. Przecież lepiej kopać fundamenty w piasku niż w skale. Jest łatwiej, taniej, szybciej. Po co się męczyć ze skałą? Wszystko się zmieniło w rozumieniu tego fragmentu Ewangelii, kiedy pojechałem do Ziemi Świętej, mówił Brat Denis. Zobaczyłem teren górzysty, z dolinami, wypełnionymi piaskiem, który z gór znosi woda deszczowa. Rzeczywiście łatwo można wykopać fundamenty w piasku, w dolinie. Jednak, kiedy przyjdzie kolejna ulewa, to dom i fundamenty spłyną. Zostaną natomiast domy wykute w skalistych zboczach. I wtedy zrozumiałem – mówił Brat. Skała, fundamenty, wartości. Na nich należy budować. To należy także donosić do własnego życia, do budowania na wartościach.
Stały wzrost zamiast sinusoidy
Kiedy, jako dzieci, pojechaliśmy z równin Wielkopolski w góry, nauczyciele radzili, aby iść na Giewont w stałym tempie. Trudno było to zrozumieć młodym chłopcom, pełnym energii. Ruszyliśmy z kopyta, i spoceni, zziajani, zatrzymaliśmy się, aby złapać oddech. Kiedy nauczyciele doszli do nas, znów ruszyliśmy biegiem. Po dwóch godzinach, odpoczywaliśmy na polanie, a oni szli dalej. To była dla mnie lekcja, o której pamiętam po sześćdziesięciu latach od tamtej wycieczki. Doskonale rozumiałem Amundsena, Norwega, który jako pierwszy człowiek stanął na Biegunie Południowym, że codziennie pokonywał 18 mil – stałe tempo wzrostu (źródła podają różne informacje – przyjąłem 18 mil). W biznesie, to jeden z dylematów – rozwijać się w stałym czy zmiennym tempie. Jednak zbliżają się Święta, piękne, cudowne, i wrócimy na tę ścieżkę rozważań. Od najmłodszych lat słyszałem, że czas Świąt ma być punktem zwrotnym – zerwania ze starymi nawykami i początkiem nowej drogi – opartej na prawdzie, na czynieniu dobra. Patrzyłem na siebie, na innych, i nie widziałem żądnej istotnej zmiany w noc, z 24 na 25 grudnia, z 31 grudnia na 1 stycznia. Podobnie było za kilka miesięcy, na Święta Zmartwychwstania. Dalej – kolejne Boże Narodzenie. I tak jawił się fikcyjny cykl – od upadków do wzlotów. Kłóciło się to z moją logiką. Rozwijałem się, rozumiałem coraz więcej, angażowałem się w budowanie wspólnego dobra zgodnie z trendem liniowym, wznoszącym się, a nie sinusoidą. I nadal trwamy w takim spojrzeniu, w takich komunikatach. Droga na szczyt, do coraz wyższego poziomu świadomości, do budowania lepszego świata, to proces stałego rozwoju – jak u Amundsena. To prawda, że miasta były odbudowywane po niszczących działaniach wojennych. Jednak wiek XXI jest pięknym dla ludzi czasem, kiedy nie ma bombardowań, niszczycielskich działań wojennych. Europa jest areną pokoju, współpracy, wzrostu liniowego. I tak też możemy spoglądać na siebie, na własny rozwój. Myślę, że mało przekonujące jest zachęcanie do wielkich przeobrażeń przy okazji świąt. Jako ludzie o coraz wyższym poziomie świadomości możemy stawiać na stały, systematyczny rozwój, i to każdego dnia w naszym życiu.
„Se puniskono…….”
Tym razem to wspomnienie z Calabrii, z wiosny 1990 roku. Byłem stypendystą rządu włoskiego i solidnie pracowałem od poniedziałku do piątku na Uniwersytecie „La Sapienza”. Natomiast na Święta Wielkanocne pojechałem, na zaproszenie gospodarzy, na południe Włoch. Miałem tam okazję oglądać procesję, w której szli biczownicy. Rozebrani do połowy, biczowali swoje plecy rzemieniami, w które były wplecione ostre przedmioty. Ich plecy były zakrwawione. Dobrowolnie zadawali sobie ogromny ból. Właśnie określenie „se puniskono” obrazowało ten rodzaj biczowania, karania siebie, zadawania sobie bólu. Była to mała miejscowość i łatwo było rozpoznać chłopaków, którzy dzień wcześniej, także dzień później, spożywali pizzę, pili piwo, żartowali, zachowywali się jak każdego dnia. Nie mam nic przeciwko tradycji. Szanuję wiarę i wynikające z niej postawy, także wypływające z tradycji zachowania. Natomiast jestem przekonany, że powinniśmy z dystansem spojrzeć na sinusoidę jako sposób, metaforę rozwoju, a z całą energią zaangażować się w stałe tempo zdobywania wiedzy o sobie, doskonalenia siebie. To trudne dla każdego z nas, ze mną na czele. Jednak ten okres przesilenia zimowego, najdłuższych nocy i najkrótszych dni, jest takim samym czasem, jak okres przesilenia letniego. Każdy dzień warto przeżywać, unikając wulgaryzmów. Dobrze jest wstawać codziennie o tej samej porze i konsekwentnie realizować plan dnia. Być może, w XXI wieku, na stole powinna się pojawiać połowa tego, co w pospiechu zjadamy każdego dnia. W dawnych czasach, święta były okresem zastawiania stołów, które na co dzień były bardzo skromne. Mając tak wysoki poziom PKB, święta można potraktować jako czas przygotowania niskokalorycznych dań. Pewnie moglibyśmy się spierać, na ile tradycja ma być dla nas jedynym wyznacznikiem zachowań. We wspólnocie pierwotnej nie znano zwyczajów, które są obecne wśród nas. Jeszcze nie tak dawno pisaliśmy listy, kartki, z okazji świąt. Nagle tradycja się zmieniła – są zdjęcia, krótkie wiadomości, wydrukowane z życzeniami kartki. Rozwój osobisty wymaga namysłu, pracy nad sobą, refleksji, wytyczenia stałej, liniowej ścieżki rozwoju. I czas Świąt Bożego Narodzenia pozwala na takie spojrzenie. Nie trzeba się biczować. Nie ma powodu, aby siebie oskarżać. Należy natomiast refleksyjnie, życzliwie, spoglądać na siebie. Nie można w jeden dzień czy noc, zmienić natury człowieka. Trzeba ją rozumieć i świadomie kształtować dla dobra osobistego i wspólnego.
Dzień Trzech Króli
Psycholog, profesor Rafał Ohme żartobliwie mówi, że dzień 6 stycznia, dzień Trzech Króli, ma niewłaściwą nazwę. Ten dzień powinien się nazywać „Koniec Postanowień Noworocznych”. Jest to dobra ilustracja jednego z aspektów natury człowieka, jakim jest słomiany zapał, brak silnej woli. Skoro jednak coraz lepiej poznajemy siebie, własną naturę, a jesteśmy wyposażeni w mózgi, to możemy tworzyć narzędzia, które pomogą nam w kroczeniu własną ścieżką doskonalenia siebie. Zgadzam się z R. Bregmanem, że jesteśmy dobrzy (jako ludzie). W głównym nurcie jesteśmy przyzwoici, używając terminu pana Władysława Bartoszewskiego. Byłoby dobrze, aby każdy z nas, od najmłodszych lat, poznawał siebie i systematycznie pracował nad codziennym rozwojem osobistym. To właśnie ma być konsekwentne wspinanie się na szczyt coraz wyższego poziomu doskonałości. Taka droga jest bardziej skuteczna niż przeplatanie biegu w Tatrach z coraz dłuższymi chwilami odpoczynku. Wiele osób zna efekt „jojo”. Mozolna droga do zrzucania kilku kilogramów nadwagi, a następnie chwila słabości i znów trzeba szukać cudownej diety. Każdy medal ma dwie strony. Pandemia jest dla ludzi czasem trudnym z powodu ograniczenia kontaktów. Natomiast niesie z sobą szanse skromniej zastawionego stołu. Jeśli dni ciepłe przeplatają się z chłodnymi i deszczowymi, to łatwo o przeziębienie. Jako ludzie potrafimy się chronić przed zimnem (albo upałem). Jako ludzie możemy też szukać sposobów, aby zmieniać własną naturę w kierunku bycia szczęśliwym oraz budowania szczęścia wspólnego. Budowanie na skale wymaga wysiłku. Wysiłek sprzyja produkcji dopaminy w organizmie. A dopamina wyzwala szczęście, sprzyja życiu spełnionemu, relacjom rodzinnym, miłości do bliskich.
Opowieść o dwóch braciach
Pokazując mi na strychu książki o Józefie Piłsudzkim, także niemieckie gazety z okresu II wojny, ze zdjęciami rozkopanych grobów z Katynia, mój Dziadek wprowadzał mnie w świat prawdy. To nie Niemcy a Rosjanie odpowiadają za zabicie polskich oficerów. Bywało, że wieczorami, ni stąd ni zowąd, opowiadał jakąś bajkę. Nie wiem, skąd je znał. Jedna z tych bajek powraca do mnie zawsze w okresie Gwiazdki. To opowieść szczególna, także o dniu dzisiejszym, o harmonii, o życzliwości, o udawaniu się na spoczynek z uczuciem pojednania z całym światem. Otóż, w małej miejscowości był kościół. Od zawsze, jak mówili mieszkańcy, po zmroku, przed wejściem do kościoła, stali dwaj mężczyźni – po lewej jeden, po prawej drugi. Takie zjawy, upiory, które przerażały wszystkich. Natomiast o brzasku wszystko znikało, nie było śladu po upiorach. Mieszkańcy, szerokim łukiem omijali kościół wieczorem. Nikt nie miał odwagi, aby zbliżyć się do tych upiorów, duchów, budzących przerażenie. Jak to w opowieściach, pewnej nocy, pijak wyrzucony z zamykanej gospody, wracał zamroczony alkoholem do domu. Zataczał się, szedł byle gdzie i nagle stanął przed wejściem do kościoła, przed upiorami. Z właściwym dla pijaka animuszem, zapytał, co tutaj robą, dlaczego straszą ludzi? W odpowiedzi usłyszał, że są braćmi, że za życia nie rozmawiali z sobą, byli skłóceni. I teraz czekają, aby ktoś im pomógł, aby ktoś przeniósł jednego brata do drugiego, bo sami nie mogą się ruszyć z miejsca. Nie zaznają spokoju, jeśli się nie pojednają ze sobą. Dla młodego, pijanego mężczyzny, nie ma rzeczy niemożliwych. Złapał jednego z nich, przeniósł na drugą stronę drzwi kościoła i postawił przed bratem. I wtedy obydwaj bracia rzucili się sobie w ramiona, ściskali się, całowali i po chwili – zapadli się pod ziemię. Kiedy nastał kolejny wieczór, nikt już nie stał przed kościołem. Pytałem Dziadka, czy morał jest taki, że warto się czasem upić, aby zrobić coś dobrego dla innych, jednak Dziadek uśmiechał się tajemniczo. Oczywiście, żartowałem z tym pytaniem – Drogi Czytelniku. Zrozumiałem od razu – nie czekaj do jutra, bo może być za późno. Nie chowaj urazy. Nie kładź się spać z gniewem w sercu. Zawsze jednaj się z innymi ludźmi. Kiedy, już jako osoba dorosła, oglądałem film „Prosta historia”, w którym jeden brat jechał kosiarką marki John Deere przez całe Stany Zjednoczone, aby pojednać się ze swoim bratem pomyślałem, że być może Dziadek usłyszał tę opowieść w 1912 roku, kiedy pracował w Milwaukee. W szufladzie mam wieczne pióro, które tam wtedy kupił. Jest pokryte patyną starości, skarbnicą wspomnień. To wielka radość, że trafiło w moje ręce.
Widzisz źdźbło, a belki nie dostrzegasz
Wiele inspiracji można czerpać z Ewangelii, w której przywołano piękne metafory, za pomocą których Chrystus opisywał istotę natury człowieka. Jedna z nich mówi, że ludzie są mistrzami w dostrzeganiu, opisywaniu najmniejszych nawet wad swoich bliźnich. Chrystus nazwał je źdźbłem w oku. Ludzie natomiast udają, że nie widzą swoich wad, dużo większych, poważniejszych, zagrażających przyjaźni i relacjom. To jak belki w oku, których się nie nazywa po imieniu, z którymi się nie walczy. Czas świąteczny to dobry okres, aby zająć się własnymi słabościami, a dać spokój bliźnim, a zwłaszcza źdźbłom, drobnym wadom, które tak łatwo dostrzegać i o nich plotkować. W innym miejscu zalecenie Chrystusa jest jeszcze bardziej rygorystyczne. Napiszę to w nieco zmienionej formie. Jeśli sięgasz po opłatek, jeśli siadasz do stołu wigilijnego, a twój brat ma coś przeciwko tobie, to pójdź, zatelefonuj, napisz najpierw do swojego brata. Pojednaj się z nim, a dopiero później weź do ręki opłatek i sięgnij po rybę. Należy pamiętać o fundamentach wykutych w skale. To pojednanie z innymi, to zgoda, życzliwość, poszanowanie godności drugiego człowieka. W bardzo cenionym przeze mnie filmie „Green Book”, Don Shirley, wymusza na swoim towarzyszu, Tony’m, pisanie listu do żony. Pilnuje, aby Tony czynił to codziennie, systematycznie. I rzeczywiście Tony pisze codziennie list. Pewnego wieczoru, Tony pyta Dona Skirley’a o jego rodzinę. Pianista dużo mówi o swojej matce. Okazuje się, że ma jeszcze brata. A co tam u brata? – pyta Tony. Nie wiem, nie utrzymujemy kontaktów. To napisz do niego, proponuje Tony. I Don Shirley, jego nauczyciel od pisania listów, nie napisał do brata. Chciałoby się rzec – nauczycielu, naucz najpierw samego siebie. Ten tekst mój Wnuk, Łukasz, wstawi na stronę w środę, 23 grudnia 2020 roku. Jest jeszcze czas, aby napisać, zatelefonować, pójść i pojednać się przed Wigilią. Jutro może być za późno. Magia Świąt, to czyste serca, to pojednanie, to szacunek, życzliwość do wszystkich ludzi, do zwierząt, do całej przyrody.
Niekończąca się życzliwość
W kwietniu 2005 roku, na stadionie Lecha Poznań był rozgrywany mecz w piłkę nożną. Być może z Legią Warszawa. Nie wiem dokładnie. W poszczególnych sektorach zasiadali kibice obu drużyn. Wymieniali się wyzwiskami, wulgaryzmami, zionęli do siebie niechęcią, może nawet nienawiścią. I nagle rozlega się głos spikera. Właśnie Jan Paweł Drugi powrócił do Domu Swego Ojca – tak brzmiał komunikat na Placu św. Piotra w Watykanie. Stadion zamarł. Wypełniła go Cisza. Cisza, z której wyrosło pojednanie. Stadion oraz ludzie zgromadzeni przy telewizorach zobaczyli nieprawdopodobny obraz. Kibice grających, przeciwnych drużyn, padli sobie w ramiona. Zapewniali, że odtąd będzie pojednanie, zapanuje pokój, żadnych wyzwisk. Z poprzednich akapitów wiemy, jak długo to trwało.
I oto nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, zbliża się Nowy, 2021 Rok. Uśmiechajmy się szczerze do siebie. Napiszmy, telefonujmy do brata, podejdźmy do sąsiada. Łatwo wypowiadać życzenia. Niech one wypełnią przestrzeń. Jednak, niechaj poprzedzą je życzenia skierowane do siebie. To zapisanie planu zmian. Plan pracy nad sobą. To wykuwanie swego charakteru w skale. To życzenia zamienione na życzliwość wobec innych. To wejście na ścieżkę wzrostu, rozwoju liniowego a porzucenie drogi sinusoidy, czyli modelu wzlotów i upadków. Natura człowieka to chwile radości, ale też chwile zwątpień. Jednak dobrze jest poznawać samego siebie, aby wygładzać trend rozwoju, minimalizując okresy fluktuacji nastroju i aktywności.