Imiona – dlaczego ich nie wybieramy sami?
Mam na imię Antonina i od razu napiszę, że wiele lat temu było ono dla mnie stygmatyzujące. Koleżanki z klasy to Beata, Klaudia, Agnieszka, Joanna, natomiast imię Antonina wywoływało wtedy ironiczne uśmiechy, prowokowało do drwin i głupich żartów. Na nic była duma moich rodziców z tak pięknego imienia, ich zapewnienia, że to nie imię a charakter jest w życiu najważniejszy. W czasie wielu przepłakanych nocy, zamykałam się w sobie. W małym miasteczku stereotypy mogą być trucizną, która, systematycznie podawana, uśmierci nawet najsilniejszą osobowość. Nieco lepiej było na studiach, w dużym mieście, jednak doświadczenia młodości były jak ołowiane kule, przyczepione do moich nóg. Byłam daleko od środka, bardziej na skraju rozkładu normalnego. Byłam w gronie osób mocno wycofanych. Zagubiona i niepewna siebie, zaczęłam odnajdywać ścieżkę mojego, teraz już spokojnego, nawet radosnego życia, pracując w ośrodku paliatywnym. Jestem tam już ponad ćwierć wieku. Znalazłam wsparcie w założycielu, osobie Pana Doktora, który był i jest dla mnie wielkim autorytetem w sferze wartości humanitarnych, dobra, spokoju, poszanowania godności, tworzenia lepszego świata. Pan Doktor, w swojej pogodzie ducha, żył prawie 90 lat, do końca był aktywny i zaangażowany w niesienie ludziom pomocy. Chociaż miałam z Panem Doktorem, może nawet powinnam napisać Panem Profesorem tylko kontakt pośredni, to jednak byłam pod urokiem atmosfery, aury, którą zawsze roztaczał, kiedy się pojawiał w ośrodku. W czasie mojej pracy, mogłam wysłuchać wielu ludzi, którzy dzielili się ze mną opowieściami o swoim życiu. Wiele z nich było dla mnie, udręczonej imieniem Antonina, ogromnym wsparciem. I o kilku takich rozmowach opowiem.
Ciepło matczynego serca
Było to w październiku. Do naszego hospicjum trafiła pacjentka w znakomitej kondycji umysłowej, z ciałem zaatakowanym komórkami rakowymi. Doskonale zdawała sobie sprawę ze swego stanu zdrowia, przygotowana do ostatniej – tak mówiła – podróży – uśmiechnięta, wyciszona, spokojna. Codziennie odwiedzał ją jej syn, mężczyzna siedemdziesiąt plus. Pani Maria miała 98 lat. Była z nami kilka dni, zanim wyruszyła w tę ostatnią podróż. Usiadłam przy jej łóżku jednej nocy i opowiedziała mi swoją historię. Miała dwóch synów. Starszy urodził się leworęczny. Kłopot syna i matki rozpoczął się w szkole podstawowej. Nauczyciele stosowali wtedy różne środki przymusu, aby skłonić chłopca do pisania prawą ręką. Bardzo źle to znosił – był delikatny, wrażliwy, nie lubił przemocy, a taką stosowano wobec niego. Przywiązywano lewą rękę do krzesła, dokuczano, wyśmiewano się z niego. Nazywano go mańkutem, co było dla nas bardzo bolesne. Poświęcałam synowi dużo czasu. Wiedziałam, że taki się urodził i traktowałam to naturalnie. Każdy z nas jest inny – włosy, dłonie, wzrost, oczy itp. Młodszy syn urodził się praworęczny i nie było z nim żadnego kłopotu. Natomiast starszy wymagał mego czasu, serca, miłości, troski. Włożyłam dużo wysiłku w utrzymanie jego wiary w siebie, budowanie pewności siebie, rozwijanie się. Nie zauważyłam, że młodszy syn, chwalony, mający dobre wyniki w szkole, popadał w złe towarzystwo. Papierosy, alkohol, nawet kradzieże. Skupiona na jednym synu, przeoczyłam niebezpieczeństwo, które wyrastało pod moim dachem. Popadł w tak złe towarzystwo, że alkohol doprowadził go do kresu życia. Straciłam młodszego syna. Teraz jestem na końcu drogi i patrzę, jak młodzi ludzie piszą lewą ręką. To takie naturalne. I trwało to pół wieku, aby zaakceptować naturę człowieka. Mam satysfakcję, że pomogłam synowi stanąć na nogi, że może funkcjonować normalnie. Po wysłuchaniu opowieści Pani Marii, sama opowiedziałam jej moją historię. Mówiłam o moim dramacie, o córce, która urodziła się z upodobaniem do tej samej płci. Najpierw trudno mi było to zaakceptować, jednak wiem, że takie ma geny, tak została skonstruowana. Trudna do zrozumienia jest nienawiść otoczenia, brak tolerancji, szykany, prześladowania. Nie mogę pojąć, jak osoby głęboko religijne, nawet hierarchowie, mogą używać w tym przypadku terminu „grzech”. Całkowicie nielogiczne wobec Stwórcy, który jest Miłością. I pewnie za kolejne pół wieku zmieni się nasze nastawienie, a tymczasem córka potrzebuje mego wsparcia, aby funkcjonować w miarę normalnie. Tak podobne sytuacje – leworęczność i orientacja seksualna, a taka nielogiczność w postępowaniu. Niepojęty jest brak logiki, ideologia, fanatyzm, ciasnota umysłowa. Patrzę na Afganistan, na zachowania Talibów i wiem, że kluczowe znaczenie, przez wiele, wiele lat, będzie miała tam długość brody u mężczyzn oraz zamykanie kobiet w domach. Co ciekawe, pewnie wszyscy w Afganistanie używają telefonów komórkowych, może nawet smartfonów, a pozostają w objęciach ideologii. Jak łatwo można rozprzestrzenić technologię, zwłaszcza w odniesieniu do zabijania, a z jakim trudem przychodzi wprowadzanie zmian w świadomości. Żal mi jedynie, że moja córka wyjedzie z kraju, bowiem jest zdeterminowana, aby ułożyć sobie własne życie z ukochaną osobą. I będzie to mogła zrobić niedaleko stąd, w Europie, a nie tutaj, gdzie jest nasze miejsce.
Ojciec decyduje – nawet pijany
Inny przypadek to mężczyzna, w sile wieku, złożony śmiertelną chorobą. Było to w przeszłości, jest nadal, czyli śmiercionośne komórki rakowe. Nikt go w hospicjum nie odwiedzał. Był całkowicie sam, pogodzony ze swym losem. Ta historia jest także poza jakąkolwiek logiką. Wszedł do tradycyjnej rodziny, żeniąc się z ukochaną dziewczyną. Zawsze był obcy, jako zięć, jednak relacje były miłe, serdeczne, bardzo poprawne. Zmiana dokonała się w czasie spotkania rodzinnego. Głowa domu, czyli teść, zdecydowała, że pojedzie samochodem do sklepu nocnego po alkohol, który się skończył. Mężczyzna był mocno pijany, jednak zabrał z półki kluczyki i ruszył w stronę samochodu. On, zięć, człowiek odpowiedzialny, z dystansem do alkoholu, mający plany budowania rodziny, nie mógł pozwolić, aby osoba pijana pojechała samochodem do miasta, do nocnego sklepu, po alkohol. Zabrał teściowi kluczyki. Był rosły, dobrze zbudowany, postawił na swoim. Z troski o bezpieczeństwo teścia, dobro innych, całej rodziny. W ciągu kilku sekund beztroska, nawet frywolna atmosfera zabawy, zmieniła się całkowicie. Od wszystkich usłyszał, że za dużo sobie pozwala, że nie ma prawa pouczać teścia, zabierać jemu kluczyków do samochodu. Opuścili, z żoną, spotkanie i pojechali do własnego domu. Po tym zdarzeniu otrzymał zakaz pokazywania się w domu teścia. Wszyscy, cała rodzina, zerwali z nim kontakty. Co więcej, zbuntowali jego żonę do tego stopnia, że i ona się z nim rozstała. Na nic się zdały jego argumenty, rozmowy, prośby. Został sam. Radził sobie na tyle w życiu, aby funkcjonować, jednak trudno było zaczynać wszystko od początku. Pracował zawodowo oraz angażował się w pracę z dziećmi, organizując dla nich zajęcia pozaszkolne. Czynił dobro dla innych, tak definiując cel i sens swojego życia. Antonina zobaczyła w tym pacjencie bratnią duszę. I ona znalazła swoje miejsce w hospicjum, służąc innym. Była o tyle w lepszej sytuacji, że znalazła partnera, z którym wychowuje dzieci, który jest oddany rodzinie, zaangażowany w budowanie ciepła ogniska domowego. Jednak jest pewne „ale”, co wiąże się z kolejną, trzecią opowieścią.
Moje słowo ma moc
Nocna pora, może również ostatnia stacja w życiowej podróży, skłaniają wielu pacjentów do dzielenia się swoimi historiami. Antonina, ze swoimi doświadczeniami, miłym wyrazem zmarszczonej już twarzy, z ciepłem w oczach, budzi zaufanie pacjentów, skłania ich do swego rodzaju osobistych wyznań. Tak też było w przypadku Pani Jolanty, która przeżyła 94 lata. Wyszła za mąż w wieku 24 lat i nie potrafiła się odnaleźć w związku ze starszym mężem, który nadużywał alkoholu i stosował przemoc domową. Oboje wywodzili się z rodzin religijnych, szanujących tradycję. Nic nie zapowiadało takiego rozwoju wypadków. Dwoje dzieci zaczęło już naukę w szkole, kiedy Pani Jolanta uznała, że zabierze dzieci i opuści męża. Wymagało to od niej ogromnej determinacji, jednak dokonała tego z pełną świadomością. Doprowadziła do rozwodu oraz prawnego uregulowania relacji z dziećmi i byłym mężem. Samotne wychowywanie dwójki dzieci, utrzymanie mieszkania, wymagało trudu. Miała niewielką, cichą pomoc od swojej mamy, natomiast rodzina zachowała do niej dystans. Ślubowała, a zatem nie miała prawa, aby się rozwodzić. Nie było akceptacji rodziny dla takiego zachowania. Był to czas trudny i przykry. Jednak życie bywa nieprzewidywalne. Poznała z czasem mężczyznę, który okazał się w pełni dojrzały, zdolny do życia w związku opartym na szacunku, na dzieleniu się obowiązkami. Pobrali się tak jak to było możliwe, czyli w urzędzie stanu cywilnego. To jeszcze bardzie zantagonizowało stosunki rodzinne. Zostali całkowicie sami. Tworzyli harmonijną rodzinę. Pani Jolanta doczekała się wnuków i prawnuków. Odwiedzali ją codziennie przez te kilka ostatnich dni pobytu w hospicjum. Antonina patrzyła na twarz pacjentki, na której malowało się szczęście, zadowolenie, niezależnie od blizn, które pokrywały duszę. I ta opowieść była dla Antoniny szczególna. Była bowiem w podobnej sytuacji. Będąc już po studiach, poznała uroczego chłopaka, nieco od niej starszego, kroczącego własną ścieżką życia. Ukończył filozofię, interesował się logiką a pracował tyle, aby mieć na codzienne, skromne życie. Antonina czuła się znakomicie w jego towarzystwie. Czuła się pewnie, czuła się bezpiecznie. Spotykali się coraz częściej i doszli do etapu, aby zdecydować się na wspólne życie. Antonina była przekonana, że uczynią to formalnie. Spodziewała się, że osobowość filozofa zignoruje tradycyjne podejście do ślubu przed ołtarzem, jednak nie spodziewała się aż tak radykalnego myślenia. Otóż Marcin, bo takie nosi imię, opowiadał się za całkowitą wolnością i niezależnością. Przekonywał Antoninę, że jego słowo ma większą moc niż jakieś podpisy, przyrzeczenia, w obecności urzędników. Antonina miała rozterek co nie miara. Rodzice jej tłumaczyli, że odsetek par, które się rozstają, jest wyższy niż w odniesieniu do tych, którzy się formalnie pobierają. Argumentów było dużo więcej – nazwisko dzieci, prawo do mieszkania, spadek i wiele innych. Marcin się na to wszystko uśmiechał i mówił, że liczy się jego słowo, że ono ma moc. Tego samego także oczekiwał od Antoniny. I w końcu dali sobie słowo – w wybranym przez siebie miejscu, tylko we dwoje. I trwa to już ponad ćwierć wieku, i jest bardzo dobrze. Miłość, która opiera się na mocy danych sobie słów. Pani Jolanta słuchała tego wszystkiego, uśmiechała się życzliwie, serdecznie. Uścisnęła dłoń Antoniny i zasnęła.
Konstrukcje wznoszone z piasku
Większość z nas zna bardziej i mniej złożone budowle, wznoszone z piasku, na plaży – od zwykłych babek do okazałych zamków. Są to konstrukcje wyjątkowo nietrwałe. Słońce, wiatr, wysoka fala, potrafią zniweczyć wysiłek budowniczych w krótkim czasie. Iluzja, fikcja, zdają się dominować w zachowaniach ludzi, marginalizując odpowiedzialność, logikę, zdrowy rozsądek, wartości strategiczne. Oto zaledwie kilka dni wystarczyło, aby całkowicie zburzyć konstrukcje wznoszone przez USA, Europę, NATO w Afganistanie. Jak można tłumaczyć ogromne zdziwienie przywódców zmianą sytuacji w Afganistanie? Jaki to dramat, kiedy kraje bogate w taki sposób traktują naród, zajmujący powierzchnię dwa razy taką jak Polska, mający również 38 milionów obywateli. Jest to dramatycznie bolesna lekcja dla świata, obnażająca krótkowzroczność liderów, egoizm sytych, przedmiotowe traktowanie ludzi. Ludzkość nadal nie potrafi się wyzwolić z myślenia w kategoriach wojny i przemocy. Tłumaczenie, że osiągnięto cel związany z likwidacją jednej organizacji terrorystycznej nie wytrzymuje argumentacji logicznej. Zbudowano bowiem jeszcze silniejszą organizację, opartą na niebezpiecznej ideologii. Prawie bilion dolarów utopiono w sprzęcie wojskowym, realizowaniu własnych, egoistycznych celów. Przeznaczenie tych kwot na edukację, na sferę zdrowia, byłoby drogą do budowania wspólnego dobra. Płacimy bardzo wysoką cenę za nieodpowiedzialne zachowania. Trudno powiedzieć nawet, czy potrafimy wyciągnąć z tych doświadczeń odpowiednie wnioski. Jako wyborcy, mamy obowiązek głosowania na przedstawicieli, którzy reprezentują wartości humanitarne, mają kulturę osobistą, kierują się dobrem wspólnym. Metafora konstrukcji wznoszonych nad morzem jest dla nas przestrogą. Czas, aby zmieniać świadomość, kierować się wspólnym dla homo sapiens celem. Klimat, środowisko, to istotne zagrożenia. W sierpniu 2021 roku, po raz pierwszy spadł deszcz na Grenlandii. Wszystkie ręce, ośmiu prawie miliardów ludzi na świecie, są potrzebne, aby zmienić dotychczasowy kurs.
Pamięć jest krótka
I ostatnia na dzisiaj refleksja, to nieco inna miniatura. Za 9 lat będzie pewnie nagłaśniana dwusetna rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. Minie kilka lat i będzie wspominana rocznica Powstania Styczniowego. Nie mamy tego przed oczami, jak wielu Polaków przygarnęła wówczas Europa. Chcąc zachować siebie przy życiu, wiele osób uciekało przed prześladowcami, zaborcami, do innych krajów. I zostali tam przyjęci. Swoją energią budowali w przemysł, usługi, kulturę, w tamtych krajach. Jako naród, mamy moralne zobowiązanie, aby pomagać innym, którzy uciekają przed prześladowcami. Działania długofalowe to jedna strona medalu, natomiast doraźna pomoc ludziom w potrzebie, to druga strona. Są to tematy trudne, złożone, jednak nie wolno nam odmawiać współpracy międzynarodowej w szukaniu wspólnych rozwiązań. Kiedy nasi przodkowie szukali pomocy, została ona im udzielona. To nasze zobowiązanie, nasza odpowiedzialność. Trzeba szukać rozwiązań, natomiast nie można się straszyć uchodźcami, nie można skazywać swego kraju na wykluczenie ze wspólnotowego wysiłku, podejmowanego przez państwa Zjednoczonej Europy.