Połączone punkty „Wspólnej Drogi”
W długą, ciemną, zimową noc, można przystanąć na polanie w Wielkopolskim Parku Narodowym i spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Bez trudu, w wyobraźni połączy się kilka gwiazd, świecących na niebie punktów, i oto jawi się przed oczami wędrowca „Wielka Niedźwiedzica”, inaczej „Duży Wóz”. Jakież to było doświadczenie, kiedy wracaliśmy z Babcią i Dziadkiem pieszo z Pasterki, i po kilku nieudanych próbach nagle zobaczyłem wóz, jego dyszel, koła. Nieco więcej trzeba było włożyć trudu, aby zobaczyć połączenia innych punktów, czyli „Mały Wóz”. Było też widać miliony punktów, które układały się w „Mleczną Drogę”. I tak te refleksje, wspomnienia z młodości, legły u podstawy opowieści o „wspólnej drodze”, czyli łączeniu punktów, doświadczeń jednej osoby, z punktami, jakie w przestrzeni społeczności ludzkiej pozostawiły inne osoby. Opowiem tutaj o Letnich Koncertach Organowych w Wielkopolskim Parku Narodowym, które tworzą wspólne dobro w społeczności lokalnej. Są właśnie jak połączone punkty „Wspólnej Drogi”.
Podobnie może być, kiedy spojrzymy na pełne gwiazd niebo. Trzeba uwagi, skupienia, aby zacząć łączyć punkty, które utworzą obraz wartości, relacji między ludźmi, ścieżek prowadzących do wspólnego dobra. Z perspektywy czasu można zobaczyć połączenia, które układają się w niezwykłe obrazy, na wzór niebiańskich znaków zodiaku. Pierwszy punkt, to wyjazd naszej klasy, pociągiem, z Poznania do Osowej Góry. Był czerwiec, około 1960 roku. Nad jeziorem Góreckim, na pustej wtedy plaży, pod koronami sosen, nauczyciele zorganizowali nam konkurs. Nie wiem, skąd nauczyciele mieli nagrody. Wówczas nikt nie słyszał o sponsoringu. Moje wspomnienie z tamtego wyjazdu jest połączeniem ognia i wody, czyli całkowicie sprzecznych emocji. Najsilniejsza, to wspomnienie nagrody, którą uzyskałem – duża, elegancka, skórzana teczka. O zgrozo – brązowa. Od urodzenia nie lubiłem brązowego koloru. Byłem niepocieszony, że oto wracam do domu, z tą ogromną, brązową teczką. Dramat był jeszcze większy, bowiem drugą nagrodą był zegarek. Zwykły zegarek, wyprodukowany w NRD, marki Ruhla. Jednak wtedy nie mogłem zrozumieć tego braku logiki – jak było można, za pierwsze miejsce dać tak brzydką teczkę, a za drugie miejsce – taki piękny zegarek. Do tego był w kolorze srebrnym, z ciemnym tłem, jasnymi wskazówkami. Chciałem się poskarżyć nauczycielom, jednak nie jest to łatwe dla introwertyka. Pokazałem teczkę rodzicom i przekonałem ich, że podaruję ją wujkowi, który przyjechał po mnie i zabrał mnie na wakacje do moich Dziadków. Do dzisiaj podobają mi się srebrne zegarki z ciemnym tłem. Tylko takie. Nigdy natomiast nie miałem niczego brązowego. Podziwiałem mojego wujka, który przyjął ten prezent i podziękował za niego.
Beztrosko wspinałem się po szczeblach drabiny edukacyjnej do dnia, kiedy poprosił mnie dyrektor IX Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu, Edgar Tłuchowski i oznajmił, że trzeba wpisać, w formularzach, uczelnię, w której będą zdawał egzaminy wstępne. Nie chciał mi nic zasugerować. Patrzył i czekał. Przeglądałem listę szkół wyższych i wiedziałem, że nie Politechnika Poznańska, bowiem jestem „dziurawą rączką”, czyli zaprzeczeniem „złotej rączki”. Bałem się zwierząt, stąd Rolnicza odpadała. Chodziłem na lekcje akordeonu, jednak zawsze ćwiczenie było dla mnie karą. I nagle mnie olśniło – Wyższa Szkoła Ekonomiczna (WSE) – kierunek handlowy. To może być ciekawe. Relacje z ludźmi. Postać innego wujka, który handlował tekstyliami w czasie wojny, pod nosem Niemców. Pan Dyrektor wpisał nazwę uczelni do formularza, a ja pojechałem na tzw. „drzwi otwarte” do WSE. Wszedłem po schodach, między majestatycznymi kolumnami budynku głównego.
Niewiele pamiętam ze spotkań na salach, natomiast doskonale pamiętam zbiory biblioteczne. Pokazano nam podziemia, gdzie gromadzono książki z obszaru ekonomii. Ten obraz mam nadal przed oczami. Egzaminy wstępne zdałem i 1 października 1966 roku rozpocząłem studia. Radość moja była ogromna, bowiem kolejne dni były wolne. Uczelnia obchodziła 40. lecie istnienia. Mieliśmy brać udział w obchodach. Chociaż jestem generalnie obowiązkowy, to jednak tym razem pojechałem na rajd po Wielkopolsce, a konkretnie do Puszczy Nadnoteckiej. Dni były słoneczne i ciepłe. Natura nam sprzyjała, chociaż nie lubiłem brązowych kolorów jesieni. Od września, niby niedźwiedź w gawrze, czekam na wiosnę – na inny powiew ciepła oraz świeżość ulubionej zieleni.
Przez cały okres studiów wchodziłem do budynku głównego. Tam odbywała się większość zajęć. Lubiłem atmosferę przed budynkiem – schody oraz kolumny. Tam siadaliśmy, robiliśmy sobie zdjęcia. Było coś tajemniczego w tym budynku. Z czasem się dowiedziałem, że projektował go Adam Ballenstedt (co ciekawe z punktu widzenia społeczności akademickiej – urodzony 1 października 1880 roku w Poznaniu). Grupy studentów na schodach przywoływały obraz Szkoły Ateńskiej. Przestronne wnętrza, wypełnione masywnymi stołami i ławami, słuchały naszej dyskusji o prostych sposobach naprawiania świata, budowania szczęścia osobistego i społecznego. Nikt nas jednak nie słuchał. Natomiast tam, w tych żarliwych dyskusjach, prowadzonych w oparach niebieskiego dymu tytoniowego, tworzyliśmy własne systemy wartości, nasze charaktery. Budynek główny był dobrze zaprojektowaną dla nas kuźnią edukacyjną. Na zdjęciu można zobaczyć tajemnice, które kryje w sobie. Znają je kolejne pokolenia studentów i pracowników.
W 1970 roku, z naszym Mistrzem, Profesorem Zbigniewem Czerwińskim, byliśmy w Krakowie na zjeździe kół naukowych z ekonometrii. Profesor olśnił nas pasją do prowadzenia badań. Zrozumieliśmy, że znając narzędzia matematyczne, logikę, ukończoną przez Mistrza, zbudujemy wspólne dobro jakiego świat nie widział.
Obrady i nagrody nie były tak ważne, jak nocne spacery po Krakowie. Profesor znał miasto z młodości. Zjedliśmy kolację u Wierzynka. Zobaczyliśmy też gmach Akademii Górniczo-Hutniczej. Pierwsze wrażenie było takie, że jesteśmy u siebie. Gmach AGH przypominał nasz budynek główny. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie. Jak to możliwe? Otóż te linie kreśliła ta sama ręka – architekta, jednego z najlepszych okresu międzywojennego – Adama Ballendstedta (co ciekawe, pochowany w Krakowie na cmentarzu Rakowickim). Kiedy rozmawiam z kolegami z Krakowa, z Uniwersytetu Ekonomicznego, wówczas słyszę, że zawsze ich to zastanawiało. Budynek w Poznaniu przypomina gmach AGH. Tak oto połączyłem inne punkty.
I wreszcie, dość późno, około 2018 roku odkryłem, że kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Puszczykowie, także został zaprojektowany przez Adama Ballenstedta. I oto linia jednego życia dotarła do kolejnego punktu. Od 2000 roku zamieszkałem w Puszczykowie. Niedaleko Wielkopolskiego Parku Narodowego, jeziora Góreckiego i tej plaży, na której poczułem się oszukany widząc, jak kolega odbiera piękny zegarek. Te same mury kościoła, to samo otoczenie, a jakże inaczej bije serce, kiedy jest on połączony z budynkiem głównym dawnej WSE oraz budynkiem AGH w Krakowie.
Od wielu lat uczestniczyłem w Letnich Koncertach Organowych, organizowanych w tym kościele. Nigdy jednak nie wywoływały one tak silnych emocji jak od 2018 roku, kiedy zobaczyłem połączenia między tymi punktami. Zobaczyłem też o wiele więcej: „Wspólną Drogę”. I to najważniejsza część tej opowieści. Dotyczy ona przykładu budowania wspólnego dobra dzięki synergii połączenia pasji kilku ludzi. Może ona być inspiracją dla każdego, kto zechce tworzyć dobro w społecznościach lokalnych, nazywanych niekiedy „małymi ojczyznami”. Wracam do Letnich Koncertów Organowych w Wielkopolskim Parku Narodowym, odbywających się w parafii Matki Boskiej Wniebowziętej. W 2019 roku była to ich XIII edycja. Od początku lipca, do końca września, co dwa tygodnie, w niedzielę wieczorem, o godz. 19, odbywają się koncerty organowe. Parafianie, turyści, pewnie także inne osoby, słuchają dzieł kompozytorów muzyki organowej. Jest to możliwe dzięki połączeniu talentów i pasji wielu osób. Zespół, który tworzy wspólne dobro, funkcjonuje na zasadzie kręgu, rodziny, płaskiej struktury. Można zatem zacząć w dowolnym punkcie, a ich połączenie owocuje efektem piękna, harmonii, spełnionego życia, które daje słuchanie muzyki organowej. Skoro jest to struktura kręgu, to możemy zacząć od proboszcza, księdza Romana Poźniaka, który wita wszystkich w murach kościoła. Program artystyczny przygotowuje i czuwa nad jego realizacją Wojciech Mazurek. Sam na co dzień zasiada przy organach w czasie nabożeństw. Utrzymuje kontakty z organistami z całego świata i zaprasza ich do udziału w Letnich Koncertach Organowych. Pewnie ma własne sposoby pozyskiwania gości z różnych krajów – Niemiec, Francji, Austrii, wielu innych, w tym również z Polski. W każdym koncercie bierze udział budowniczy organów, pan Jan Drozdowicz. To on jest twórcą instrumentu i zawsze słucha, jak się sprawuje w czasie koncertu. Dobrze jest wyciszać się, słuchając pięknej, organowej muzyki, ale dobrze jest też wiedzieć, w jakiej epoce, przez kogo, gdzie, była ona tworzona. Wszyscy mogą posłuchać krótkiego wprowadzenia, przed każdym utworem. To pan profesor Janusz Kempiński wprowadza zebranych w świat muzyki, snując opowieść o narodzinach dzieła, życiu kompozytora. Oczywiście połączeń jest znacznie więcej. Tworzą je sponsorzy, parafianie, przedstawiciele władz miasta, urzędów, pracownicy Wielkopolskiego Parku Narodowego. Klimat każdego koncertu jest niepowtarzalny, bowiem przesycony jest osobowością wykonawcy, jego talentem i wartościami. Staje on przed publicznością i zauroczony atmosferą, wraca do organów i wykonuje kolejny utwór. Kiedy kończy się to przeżycie, na zewnątrz widać nad Parkiem lekko zaczerwienione, promieniami zachodzącego słońca, niebo. Od czasu do czasu można usłyszeć pojedynczy śpiew ptaków. One także udały się już do swoich gniazd, aby czekać na brzask i energicznie, z mocą, powitać nowy dzień, kunsztem swojej muzyki. A my wsiadamy na rowery i udajemy się do domów. Mnie czeka zwykle jeszcze jedna miła rzecz – podkarmianie pszczół, aby w dostatku przezimowały do kolejnej wiosny.
Ktokolwiek przeczyta tekst, będzie pewnie miał własne emocje, indywidualne refleksje, potwierdzenia słuszności własnej drogi, którą kroczy, inspiracje do kolejnych działań. Takie refleksje mam także ja, i się nimi podzielę. Człowiek nabiera większej pewności, czuje się bardziej spełniony, kiedy w refleksji nad własnym istnieniem dostrzega sens tego, co go w życiu spotykało. To właśnie opisane połączenia punktów – od konkursu nad jeziorem Góreckim, przez prace Adama Ballenstedta, do Letnich Koncertów Organowych w Wielkopolskim Parku Narodowym. Jako ludzie, tworzymy społeczności. To więzi społeczne, są najważniejsze. One leżą u podstaw człowieczeństwa. Harmonia w życiu jest syntezą pracy, miłości, relacji rodzinnych, rozwoju osobistego, więzi społecznych i towarzyskich. Każdy z nas potrzebuje przeżyć duchowych. Dostarczają ich Letnie Koncerty Organowe, jako efekt połączeń pasji wielu osób. W kościele spotykają się wszystkie pokolenia i doświadczają więzi z minionymi generacjami – Bacha, Mozarta, Mendelsona. To jedna z inicjatyw, która trwa i systematycznie cementuje mieszkańców społeczności lokalnej. Powoli, jako ludzie, rozumiemy coraz więcej, rozwijamy swoją świadomość. Dostrzegamy początek Wspólnej Drogi, która wiedzie do tworzenia lepszego świata, budowania harmonii osobistej i wspólnej, czerpania radości z przebywania ze sobą. Muzyka wzmacnia przekonanie, że kroczymy właściwą drogą. Daje też energię do budowania harmonii z otoczeniem, z przyrodą, ze światem. Wspierając siebie nawzajem, tworzymy wspólne dobro, chociaż wiemy, że pozostajemy różnorodni. Nasza siła wypływa z połączeń między różnymi punktami.