Połączone punkty

13 stycznia 2020

Połączone punkty „Wspólnej Drogi”

W długą, ciemną, zimową noc, można przystanąć na polanie w Wielkopolskim Parku Narodowym i spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Bez trudu,  w wyobraźni połączy się kilka gwiazd, świecących  na niebie punktów, i oto jawi się przed oczami wędrowca  „Wielka Niedźwiedzica”, inaczej „Duży Wóz”.  Jakież to było doświadczenie, kiedy wracaliśmy z Babcią i Dziadkiem pieszo  z Pasterki, i po kilku nieudanych próbach nagle zobaczyłem wóz, jego dyszel, koła. Nieco więcej trzeba było włożyć trudu, aby zobaczyć połączenia innych punktów, czyli „Mały Wóz”. Było też widać miliony punktów, które układały się w „Mleczną Drogę”. I tak te refleksje, wspomnienia z młodości, legły u podstawy opowieści o „wspólnej drodze”, czyli łączeniu punktów, doświadczeń jednej osoby, z punktami, jakie w przestrzeni społeczności ludzkiej pozostawiły inne osoby. Opowiem tutaj o Letnich  Koncertach Organowych   w Wielkopolskim Parku Narodowym, które tworzą wspólne dobro    w społeczności lokalnej. Są właśnie jak połączone  punkty  „Wspólnej Drogi”.

Podobnie może być, kiedy spojrzymy  na pełne gwiazd niebo. Trzeba uwagi, skupienia,  aby zacząć łączyć punkty, które utworzą obraz wartości, relacji między ludźmi, ścieżek prowadzących do wspólnego dobra.  Z perspektywy czasu można zobaczyć połączenia, które układają się  w niezwykłe obrazy,  na wzór niebiańskich  znaków zodiaku. Pierwszy punkt, to wyjazd naszej klasy, pociągiem, z Poznania do Osowej Góry.  Był czerwiec, około 1960 roku. Nad jeziorem Góreckim, na pustej wtedy plaży, pod koronami sosen, nauczyciele zorganizowali nam konkurs. Nie wiem, skąd nauczyciele mieli  nagrody. Wówczas nikt nie słyszał o sponsoringu. Moje wspomnienie  z tamtego wyjazdu  jest połączeniem ognia i wody,  czyli całkowicie sprzecznych emocji. Najsilniejsza, to wspomnienie  nagrody, którą uzyskałem –  duża, elegancka, skórzana teczka. O zgrozo – brązowa. Od urodzenia nie lubiłem  brązowego koloru. Byłem niepocieszony, że oto wracam do domu, z tą ogromną, brązową teczką. Dramat był jeszcze większy, bowiem drugą nagrodą był zegarek. Zwykły zegarek, wyprodukowany w NRD, marki Ruhla. Jednak wtedy nie mogłem zrozumieć tego braku logiki – jak było można, za pierwsze miejsce  dać tak brzydką teczkę, a za drugie miejsce –   taki piękny zegarek. Do tego był w kolorze srebrnym,  z ciemnym tłem, jasnymi wskazówkami. Chciałem się poskarżyć nauczycielom, jednak nie jest to łatwe dla introwertyka. Pokazałem teczkę rodzicom i przekonałem ich, że podaruję ją wujkowi, który przyjechał po mnie    i zabrał mnie na wakacje  do moich Dziadków.  Do dzisiaj  podobają mi się   srebrne zegarki  z ciemnym tłem. Tylko takie. Nigdy natomiast nie miałem niczego brązowego. Podziwiałem mojego wujka, który przyjął ten prezent i podziękował za niego.

Beztrosko wspinałem się po szczeblach drabiny edukacyjnej do dnia, kiedy poprosił mnie dyrektor IX Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu, Edgar Tłuchowski i oznajmił, że trzeba wpisać,   w formularzach, uczelnię, w której będą zdawał egzaminy wstępne. Nie chciał mi nic zasugerować. Patrzył i czekał. Przeglądałem listę szkół wyższych  i wiedziałem, że nie Politechnika Poznańska, bowiem jestem „dziurawą rączką”, czyli zaprzeczeniem „złotej rączki”. Bałem się zwierząt, stąd Rolnicza odpadała. Chodziłem na lekcje akordeonu, jednak zawsze ćwiczenie było dla mnie karą. I nagle mnie olśniło – Wyższa Szkoła Ekonomiczna (WSE) – kierunek handlowy. To może być ciekawe. Relacje z ludźmi. Postać innego wujka, który handlował tekstyliami w czasie wojny, pod nosem Niemców. Pan Dyrektor wpisał nazwę uczelni  do formularza, a ja pojechałem na tzw. „drzwi otwarte”  do WSE. Wszedłem po schodach, między majestatycznymi kolumnami budynku głównego.

zdjęcie UEP

Niewiele pamiętam ze spotkań na salach, natomiast doskonale pamiętam zbiory biblioteczne. Pokazano nam podziemia, gdzie gromadzono książki  z obszaru ekonomii. Ten obraz mam nadal przed oczami. Egzaminy wstępne zdałem i 1 października  1966 roku rozpocząłem studia. Radość moja była ogromna, bowiem kolejne dni  były wolne. Uczelnia obchodziła   40. lecie istnienia. Mieliśmy brać udział  w obchodach. Chociaż jestem generalnie obowiązkowy, to jednak tym razem pojechałem na rajd po Wielkopolsce, a konkretnie do Puszczy Nadnoteckiej. Dni były słoneczne i ciepłe. Natura nam sprzyjała, chociaż nie lubiłem brązowych kolorów jesieni. Od września, niby niedźwiedź w gawrze, czekam na wiosnę – na inny powiew ciepła oraz świeżość ulubionej zieleni.

Przez cały okres studiów  wchodziłem do budynku głównego. Tam odbywała się większość zajęć. Lubiłem atmosferę przed budynkiem – schody oraz kolumny. Tam siadaliśmy, robiliśmy sobie zdjęcia. Było coś tajemniczego w tym budynku. Z czasem się dowiedziałem, że projektował go Adam Ballenstedt (co ciekawe z punktu widzenia społeczności akademickiej – urodzony 1 października 1880 roku w Poznaniu).  Grupy studentów na schodach przywoływały obraz Szkoły Ateńskiej. Przestronne wnętrza, wypełnione   masywnymi stołami i ławami, słuchały naszej dyskusji o prostych sposobach naprawiania świata, budowania szczęścia osobistego i społecznego. Nikt nas jednak nie słuchał.  Natomiast tam,  w tych żarliwych dyskusjach, prowadzonych w oparach niebieskiego  dymu tytoniowego, tworzyliśmy własne systemy wartości, nasze charaktery. Budynek główny był dobrze zaprojektowaną dla nas kuźnią edukacyjną. Na zdjęciu można zobaczyć tajemnice,  które kryje w sobie. Znają je kolejne pokolenia  studentów i pracowników.

W 1970 roku, z naszym Mistrzem, Profesorem Zbigniewem Czerwińskim,  byliśmy w Krakowie na zjeździe kół naukowych z ekonometrii. Profesor olśnił nas  pasją  do prowadzenia badań. Zrozumieliśmy, że znając narzędzia matematyczne, logikę, ukończoną przez Mistrza,  zbudujemy wspólne dobro  jakiego świat nie widział.

zdjęcie AGH

Obrady i nagrody  nie były tak ważne, jak nocne spacery po Krakowie. Profesor znał miasto z młodości.  Zjedliśmy kolację u Wierzynka. Zobaczyliśmy też gmach  Akademii Górniczo-Hutniczej.  Pierwsze wrażenie było takie, że jesteśmy  u siebie. Gmach AGH  przypominał nasz budynek główny. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie. Jak to możliwe? Otóż te linie kreśliła  ta sama ręka – architekta, jednego z najlepszych okresu międzywojennego – Adama  Ballendstedta (co ciekawe, pochowany w Krakowie na cmentarzu Rakowickim). Kiedy rozmawiam z kolegami z Krakowa, z Uniwersytetu Ekonomicznego, wówczas słyszę, że zawsze ich to zastanawiało. Budynek w Poznaniu przypomina gmach AGH. Tak oto połączyłem  inne punkty.

I wreszcie,  dość późno, około 2018 roku odkryłem, że kościół  pod wezwaniem  Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Puszczykowie,  także został zaprojektowany przez Adama Ballenstedta. I oto linia jednego życia dotarła  do kolejnego punktu.  Od 2000 roku zamieszkałem w Puszczykowie. Niedaleko Wielkopolskiego Parku Narodowego, jeziora Góreckiego i tej plaży,  na której poczułem się oszukany widząc, jak kolega odbiera piękny zegarek. Te same mury kościoła, to samo otoczenie, a jakże inaczej bije serce, kiedy jest on połączony z budynkiem głównym dawnej WSE oraz budynkiem AGH w Krakowie.

kościół w Puszczykowie

Od wielu lat uczestniczyłem w Letnich Koncertach Organowych, organizowanych w tym kościele. Nigdy jednak nie wywoływały one tak silnych emocji jak od 2018 roku, kiedy zobaczyłem połączenia między tymi punktami. Zobaczyłem też o wiele więcej: „Wspólną Drogę”. I to najważniejsza część tej opowieści.  Dotyczy ona przykładu budowania  wspólnego dobra  dzięki synergii połączenia pasji  kilku ludzi. Może ona być inspiracją dla każdego, kto zechce tworzyć dobro  w społecznościach lokalnych, nazywanych niekiedy  „małymi ojczyznami”.  Wracam do Letnich Koncertów Organowych w Wielkopolskim Parku Narodowym, odbywających się  w parafii Matki Boskiej Wniebowziętej. W 2019 roku  była to ich XIII edycja. Od początku lipca, do końca września,  co dwa tygodnie,  w niedzielę wieczorem, o godz. 19,  odbywają się koncerty organowe. Parafianie, turyści, pewnie także inne osoby, słuchają dzieł kompozytorów muzyki organowej.  Jest to możliwe  dzięki połączeniu talentów  i pasji wielu osób. Zespół, który tworzy wspólne dobro, funkcjonuje na zasadzie  kręgu, rodziny, płaskiej struktury. Można zatem zacząć  w dowolnym punkcie, a ich połączenie owocuje efektem piękna,  harmonii, spełnionego życia,  które daje słuchanie muzyki organowej. Skoro jest to struktura kręgu,  to możemy zacząć od proboszcza,  księdza Romana Poźniaka, który wita wszystkich w murach kościoła.  Program artystyczny przygotowuje  i czuwa nad jego realizacją Wojciech Mazurek. Sam na co dzień zasiada  przy organach  w czasie nabożeństw.  Utrzymuje kontakty  z organistami  z całego świata i zaprasza  ich do udziału w Letnich Koncertach Organowych. Pewnie ma własne sposoby  pozyskiwania gości z różnych krajów – Niemiec, Francji, Austrii, wielu innych, w tym również z Polski.  W każdym koncercie bierze udział  budowniczy organów, pan  Jan Drozdowicz. To on jest twórcą instrumentu i zawsze słucha, jak się sprawuje w czasie koncertu. Dobrze jest wyciszać się, słuchając pięknej,  organowej muzyki, ale dobrze jest też  wiedzieć,  w jakiej epoce, przez kogo, gdzie, była ona tworzona.  Wszyscy mogą posłuchać krótkiego wprowadzenia, przed każdym utworem. To pan profesor Janusz Kempiński wprowadza zebranych  w świat  muzyki, snując opowieść o narodzinach dzieła, życiu kompozytora. Oczywiście połączeń jest znacznie więcej. Tworzą je sponsorzy, parafianie, przedstawiciele władz miasta, urzędów, pracownicy Wielkopolskiego Parku Narodowego. Klimat każdego koncertu  jest niepowtarzalny, bowiem przesycony jest osobowością wykonawcy, jego talentem i wartościami. Staje on przed publicznością i zauroczony atmosferą, wraca do organów i wykonuje kolejny utwór. Kiedy kończy się to przeżycie, na zewnątrz widać  nad Parkiem lekko zaczerwienione, promieniami zachodzącego słońca, niebo. Od czasu do czasu można usłyszeć  pojedynczy śpiew ptaków. One także udały się już do swoich gniazd, aby czekać  na brzask i energicznie, z mocą, powitać nowy dzień, kunsztem swojej muzyki.  A my wsiadamy na rowery i udajemy się do domów. Mnie czeka zwykle jeszcze jedna miła rzecz –  podkarmianie pszczół, aby w dostatku przezimowały do kolejnej wiosny.

Ktokolwiek przeczyta tekst, będzie pewnie miał własne emocje,  indywidualne refleksje, potwierdzenia słuszności własnej drogi, którą kroczy, inspiracje do kolejnych działań. Takie refleksje  mam także ja, i się nimi podzielę.  Człowiek nabiera większej pewności, czuje się bardziej spełniony,  kiedy w refleksji nad  własnym istnieniem  dostrzega sens tego, co go w życiu spotykało. To właśnie  opisane połączenia  punktów – od konkursu nad jeziorem Góreckim, przez prace Adama Ballenstedta, do Letnich Koncertów Organowych w Wielkopolskim Parku Narodowym. Jako ludzie, tworzymy społeczności. To więzi społeczne, są najważniejsze. One leżą u podstaw człowieczeństwa. Harmonia w życiu  jest syntezą pracy, miłości,  relacji rodzinnych, rozwoju  osobistego, więzi społecznych i towarzyskich.  Każdy z nas  potrzebuje przeżyć duchowych. Dostarczają ich Letnie Koncerty Organowe, jako efekt połączeń pasji wielu osób.  W kościele spotykają się wszystkie pokolenia i doświadczają więzi z minionymi generacjami – Bacha, Mozarta, Mendelsona.  To jedna z inicjatyw, która trwa i systematycznie cementuje  mieszkańców  społeczności lokalnej. Powoli, jako ludzie, rozumiemy coraz więcej, rozwijamy swoją świadomość. Dostrzegamy początek  Wspólnej Drogi, która wiedzie  do tworzenia lepszego świata, budowania harmonii osobistej i wspólnej, czerpania radości  z przebywania ze sobą. Muzyka wzmacnia  przekonanie, że kroczymy właściwą drogą. Daje też energię do budowania harmonii z otoczeniem, z przyrodą, ze światem. Wspierając siebie nawzajem, tworzymy wspólne dobro, chociaż wiemy, że pozostajemy różnorodni. Nasza siła wypływa z połączeń  między różnymi punktami.