Słowo zaczątkiem pasji
W lipcu 1970 roku obroniłem pracę magisterską. Gmach uczelni był pusty a grube mury, w gorący dzień, zapewniały przyjemny chłód. Na korytarzu, dwoje magistrów usiadło na ławce, przed dziekanatem, zadając sobie pytanie, jak przełożyć wiedzę ekonomiczną na źródło dochodu. Hania Tobolska, koleżanka z roku, także magister od kilku minut, spojrzała na mnie i cichym głosem, szepnęła w moją stronę: „Słyszałam, że na pszczołach można nieźle zarobić”. Rozważaliśmy różne pomysły. Nic jednak, z tamtej rozmowy, nie zostało w mojej głowie, poza tym jednym zdaniem. Tkwiło w moim umyśle przez dwa lata, jak ziarno w żyznej glebie. Po dwóch latach, pomysł zaczął kiełkować. O pszczołach nic nie wiedziałem. Jednak zacząłem drążyć temat, dlaczego można na nich zarobić. Zajrzałem do rocznika statystycznego i sprawdziłem informacje – liczbę pasiek w Polsce, produkcję miodu, import, eksport, relacje cen miodu i cukru itp. Znalazłem także informację, że dochody z pszczelarstwa są zwolnione z podatku. To było już bardzo konkretne i zachęcające – bez podatku. Następne kroki skierowałem do bibliotek – ale o tym już za tydzień.
Wszystko jest możliwe
Minęło prawie pół wieku od tamtego dnia, przeszedłem z czasem na emeryturę i postanowiłem zbudować lepszy świat dla kilku rodzin pszczelich. Uznałem, że nadszedł czas okazania wdzięczności milionom robotnic, które zapracowały na część moich dochodów w minionych latach. W młodości wytwarzałem ule z desek, które można było kupić. Wiem, że pszczoły dobrze się czują w ulach zrobionych z drewna miękkiego i ciepłego. Postanowiłem zatem kupić deski lipowe albo topolowe. Byłem przekonany, że nabędę je od ręki. Rowerem udałem się do najbliższej stolarni. Pod zadaszeniem było tam bardzo dużo desek. Właściciel przerwał pracę i mogłem go zapytać o możliwość zakupu desek lipowych albo topolowych. Usłyszałem, że jest tylko sosna, jednak w Mosinie jest inny zakład, w którym, być może, to będzie. Dotarłem tam następnego dnia. Okazało się, że specjalizują się w produkcji schodów, a to drewno twarde – buk, dąb. Zaproponowano mi szukanie desek lipowych w składnicach drewna oraz tartakach. Sprawdziłem w Internecie adresy, wsiadłem w samochód i w drogę. W składnicach tylko tarcica iglasta. Jednak ktoś z pracowników powiedział, że widział deski topolowe w Grzybnie. Sprawdziłem. Fałszywy trop. Ktoś inny dał adres innego tartaku – w drodze na Śrem. I tutaj kolejne rozczarowanie. Przecierają twarde drewno. Jednak ująłem panią w biurze opowieścią o zamiarze zbudowania uli z ciepłego drewna. Były ze mną dwie wnuczki, 11 i 9 lat. Ich twarze aż krzyczały o pomoc. Wcześniej bowiem wątpiły, czy gdziekolwiek dostaniemy takie deski. A ja im powiedziałem, że jeszcze w moim życiu nie było takiej sytuacji, abym nie osiągnął postawionego sobie celu. I wówczas pani zapisała mi telefon do tartaku w Piotrowie Pierwszym, przy drodze na Wrocław, przed Czempiniem. Podała mi nazwisko właściciela – Damian Kałuziński. Proszę tam zadzwonić, powiedziała. Wróciłem do domu i wbiłem podany numer. Było popołudnie. Telefon nie odpowiadał. Usiadłem na tarasie. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Myślałem, że oto jest, jak w socjalizmie. Żyję już prawie 30 lat w gospodarce rynkowej a jest jak przed rokiem 1989 – niczego nie ma, co jest potrzebne. Trzeba konsekwentnie kroczyć obraną drogą. To, co z trudem osiągniesz, smakuje o wiele lepiej.
Oddzwaniam
Spoglądałem na ogród. Ptaki powoli żegnały mijający dzień. Liście drzew ożyły uwolnione od promieni słonecznych. Pojedyncze, pracowite pszczoły wracały z pyłkiem i nektarem, lądując na wylotkach. Było cicho, spokojnie, pięknie. I oto nagły dzwonek telefonu był jak skalpel, przecinający skórę człowieka. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem: „oddzwaniam”. Damian Kałuziński. To było jak uczucie zawarte w starym dowcipie. To żart o szczęściu. Czym jest szczęście? Ano, tak, szczęście jest wtedy, kiedy w ciemną, deszczową, listopadową noc, pod blok podjeżdża czarna Wołga (to była marka samochodu w ZSRR). Wychodzi z niej dwóch panów w długich, ciemnych, skórzanych płaszczach, w kapeluszach, z podniesionymi kołnierzami. Pukają do moich drzwi. Serce mi łomoce. Ja otwieram i słyszę pytanie : Iwan Piotrowicz? Nie, odpowiadam, piętro wyżej. To jest szczęście. Być może Pan Damian Kałuziński tego nie pamięta. Jednak dzisiaj, prawie po trzech latach, pragnę serdecznie podziękować za ten telefon. Taki zwykły kontakt – „oddzwaniam”. Elementem naszych wartości powinno być oddzwanianie. Podziękowałem za telefon i krótko powiedziałem, czego potrzebuję. Mamy lipę i topolę. Proszę przyjechać w poniedziałek. Piotrowo Pierwsze. Proszę uważać. Droga S5 jest w budowie, są objazdy do tartaku. Objazdy? – to już pestka, jeśli są deski. W poniedziałek dotarłem do tartaku.
Zawołam kierownika
Dotarłem do tartaku, chociaż było po ulewach i drogi dojazdowe, polne, były mało przyjazne. Wszedłem do biura i wyrecytowałem prośbę. Chciałem osobiście podziękować Panu Damianowi, jednak był w trasie. Pani w biurze poprosiła o chwilę cierpliwości. Poprosi kierownika, który akurat, w innej hali, lakieruje drewno. Po chwili przyszedł pan kierownik, przepraszając za zwłokę, jednak musiał się przebrać i umyć. Było mi przykro, że oderwałem go od jego zadań. Poprowadził mnie w trudno dostępne miejsca, gdzie były deski lipowe i topolowe. Pokazał partię desek topolowych, które były przetarte na grubość, której szukałem – około 35 mm. Klient takie deski zamówił, a później zrezygnował. Są do kupienia. Zapytałem, czy mogą mi je oheblować jednostronnie. Żaden kłopot. Na piątek mogą być. Odbierze pan czy dostarczyć? Odbiorę. A zatem jesteśmy umówieni. W czwartek po południu otrzymałem telefon, że deski są gotowe, że można je w piątek od rana odebrać.
Dotniemy na wymiar
W tartaku deski zostały także obrobione na frezarce, aby łączyć je na zakładkę. To zwiększa komfort w ulu – bez przeciągów, których pszczoły nie lubią. Niedaleko mojego domu jest projektowanie i produkcja kuchen – DT Projekt. Polskie Kuchnie, ul. Nadwarciańska 21. Z wyprzedzeniem zapytałem, czy mogę zamówić usługę odbioru desek topolowych, przechowania ich oraz przycięcia na wymiary, dostosowane do ula wielkopolskiego. Zdanie, które uszczęśliwia każdego klienta – „nie ma najmniejszego problemu”. Kiedy deski były już bezpieczne, złożone w nowoczesnej hali, zaczęły się amatorskie prace projektowe w moim domu. W weekend pojawili się dwaj wnukowie – Janek i Marcin – 15 i 14 lat. W kolejny weekend dołączył Antoni, 8 lat. Mam w domu kilka książek o życiu pszczół. Cała biblioteka jest do wykorzystania, a cel jasny – zaprojektować ul z desek, które mamy do dyspozycji. Miło było patrzeć, jak powstaje projekt. Byłem jedynie „felicytatorem” – miła rola. Wszystko zostało rozpisane przez chłopaków. Jasne, że mogłem to zrobić sam. Pewnie byłoby szybciej. Jednak czego by się oni wówczas nauczyli? Z boku patrzyłem, jak się spierają, uzupełniają swoje pomysły, sprawdzają rozwiązania. Rowerami udaliśmy się pod adres „DT Projekt Polskie Kuchnie ” i wieczorem odebraliśmy materiał na jeden ul. Z młodości pamiętam powiedzenie o stolarzu-amatorze -„trzy razy przycinał i zawsze było za krótkie”. Młodzieńcy chodzą do szkoły, a zatem pracowaliśmy głównie w soboty. Złożyliśmy pierwszy ul. Z zadowoleniem patrzyłem, jak składają deski, wiercą otwory, skręcają ściany pierwszego ula. Było dobrze, chociaż nie jest to pewne, kiedy robi to ekonomista z wnukami. Pamiętam żart o budowaniu drogi z St. Petersburga do Moskwy. Otóż rzecz dotyczy pytania, kiedy jest droga dwujezdniowa, a kiedy autostrada. Budowę zaczynają dwie ekipy – jedna zaczyna pracę w St. Petersburgu, druga w Moskwie. Jeśli się spotkają, to jest droga zwykła, jeśli rozminą, będzie autostrada. Po udanym złożeniu pierwszej sztuki, poszło już jak z płatka. Zbudowaliśmy kolejne cztery. Przy okazji wyjaśniłem wnukom, co znaczy „poszło jak z płatka”. Pokój miałem zastawiony ulami z topolowego drewna. Ściany podwójne, grube, solidne i ciężkie, chociaż sama topola jest lekka. Oczywiście „młodzi konstruktorzy” zaprojektowali i wykonali także daszki oraz stojaki pod ule. Tutaj cały dzień pomagał nam Antoni. Może powinienem napisać, że i ja z nimi pracowałem, aby nie tworzyć wrażenia, że wyspecjalizowałem się w lenistwie.
Telefon z firmy Remmers
W codziennych rozmowach ludzie mówią o tym, że ktoś ma w życiu szczęście. Sam jednak mam do tego spory dystans. Wolę mówić o zdarzeniach. Moja Babcia zawsze mi mówiła, że urodziłem się w czepku. Rodzina to wie i traktuje mnie, jak człowieka obdarzonego szczęściem. Wolę jednak nie pić piwa przed prowadzeniem samochodu niż liczyć na szczęście. W tym przypadku było tak, że w kolejną sobotę planowaliśmy malowanie uli. Konieczny był zakup farby i pędzli. Listę miałem już przygotowaną. Tego dnia zatelefonował Michał, prezes firmy Remmers. Prosił o spotkanie. Dotyczyło to rozmowy na tematy biznesowe. Z Michałem, studentem programu MBA Polska – Niemcy, znamy się od lat. Miałem przyjemność udziału w wielu projektach u Michała. Umówiliśmy się na kawę w lokalu „Błaszkowiak”, w Puszczykowie. Zanim przeszliśmy do tematu, grzecznościowa rozmowa, co u ciebie? Dobrze, właśnie, po spotkaniu, pojadę po farbę, bowiem z wnukami……Zbudowałeś z wnukami pięć uli? – z niedowierzaniem pytał Michał. Topola? Drewno? My, to znaczy marka Remmers, mamy ekologiczne farby do drewna. Akurat dla pszczół. Jaki kolor? Zapytałem, czy jest niebieski. Wiele lat temu, spacerując po wyspie Kos, z pewnego wzniesienia, zobaczyłem rząd niebieskich uli stojących na płaskim terenie. Mam ten obraz przed oczami – na zawsze. Remmers ma farbę „Lazur”. Wieczorem dostarczono mi do domu dwie puszki farby i pędzle. W weekend, do zespołu „stolarzy” dołączyły dwie wolontariuszki – Ida i Kaja, Wnuczki, które szukały ze mną desek. Około dziesiątej zaczęło się malowanie. Efekt naszej pracy jest na zdjęciu, które otwiera ten wpis. Ule były malowane dwa razy. Kiedy pierwsza warstwa była sucha, nakładaliśmy drugą warstwę. Wczesnym popołudniem dołączyła do nas Majka, 17 lat, siostra Łukasza i Antka. Przyjechała z oryginalnym tortem. To z kolei jej pasja – od lat piecze torty, w które wkłada całe serce oraz innowacyjne pomysły. Po kilku tygodniach wszyscy się spotkaliśmy, aby odwirować miód. To oczywiście z innych uli, które są w ogrodzie, przy domu.
Reguła wzajemności działa
Nie napisałem tego wprost, jednak firma Remmers podarowała mi farbę i pędzle. W podświadomości kiełkuje chęć odwzajemnienia się. Zaprosiłem na sobotę Łukasza – najstarszy wnuk, 21 lat. Lubi robić zdjęcia, nakręcać filmy. Współpracuję z Łukaszem na tej niwie od lat. On jest autorem mego zdjęcia na blogu. On też nakręcił kilka filmów z moimi wykładami, które są na You Tube. Przyjechał, zrobił kilka zdjęć i zaraz wysłał je Michałowi, aby pokazać, jak wygląda farba Remmers na ulach topolowych. Łukasz zaproponował, że nakręci film. Przygotował scenariusz. Przebrałem się w strój pszczelarski i w krótkiej opowieści nawiązałem do swojej pasji. Łukasz obrobił ten materiał i za kilka dni pojechaliśmy do siedziby firmy Remmers, aby pokazać efekt. Kilka osób było wielce zdziwionych, bowiem znali mnie wyłącznie jako profesora z ekonomii. A tutaj taka metamorfoza – w stroju pszczelarskim! I tak pojawił się pomysł zamieszczenia filmu na stronie Remmers. I tam on promuje niszową funkcję ekologicznych farb marki Remmers. Dla Łukasza był to kolejny projekt, aby zarobić na własne wydatki. Nasze relacje są nie tylko rodzinne, ale także biznesowe.
Przyjazna dla pszczół
A teraz czekamy na wiosnę. Łukasz nakręci kolejny film – z lazurowymi ulami, w których zamieszkają pszczoły. Mam już plan zasiedlenia tych uli pszczołami. Za kilka dni pojedziemy razem do sklepu pszczelarskiego niedaleko Kórnika, aby kupić węzę, drut i przygotować po osiem ramek do każdego ula. To tam powstanie plaster, w którym będzie zbierany nektar i pyłek, a królowa złoży jajka. Będziemy wspólnie towarzyszyć pięciu królowym, które zamieszkają ze swoją świtą w przyjemnych, ciepłych, topolowych ulach. Zostanie to uwiecznione na filmie i promowane na stronie Remmers. Stąd tytuł wpisu – królowe, które majestatycznie, z robotnicami, wejdą do nowych, topolowych domów. Być może pomyślą, że to dzięcioł im przygotował tak przyjazne miejsce w dużej topoli.
Konkluzje
Opisana historia skrywa w sobie kilka wartości. Kluczowa dotyczy posiadania pasji, celu w życiu. Dobrze być wytrwałym, wiernym pasji. To moje doświadczenie – od 1970, do 2021 roku. Wytrwale też szukałem desek topolowych. Opisałem pasję, która jest poza ekonomią, poza uprawianym zawodem. Dobrze jest być skupionym na swoich zainteresowaniach – nie przez kilka dni czy tygodni, a kilkadziesiąt lat. Kolejna wartość, to okazywanie wdzięczności. I ona jest zawarta w tym opisie. Pasja umożliwia integrowanie pokoleń. Wnuki zdobywają własne doświadczenia i przekonania dotyczące poszukiwania sensu własnego życia. Uczą się też samodzielności w podejmowaniu decyzji, odpowiedzialności za zadania. Kolejna konkluzja, to wypełnianie czasu aktywnością, to utrzymywanie organizmu w ruchu. To także zaufanie i delegowanie uprawnień (chłopcy sami projektują ul). I rzecz bardzo miła – budowanie relacji. Kilka dni temu, Pani Profesor Barbara Szymoniuk, znająca moje zainteresowanie pszczołami, przysłała mi, z Lublina, pdf pięknego wydawnictwa „Album roślin miododajnych”. Tak pięknie i owocnie działają zbudowane sieci powiązań. A na koniec myśl kluczowa. Pytanie do Czytelników tego tekstu – proszę o autorefleksję – jakie pasje są w naszym życiu? Na ile jesteśmy wytrwali w ich pielęgnowaniu? Na ile są one pomocne w budowaniu wspólnego dobra? Na ile potrafimy zachęcać kolejne pokolenie do podążania za swoimi pasjami? Przychodzimy na świat z wieloma talentami. Nie ma szans, aby rozwinąć wszystkie. Warto jednak sprawdzać, które z nich wybierzemy do rozwijania. A za tydzień – o rozwoju pasji – od 1970 roku, od wizyt w bibliotekach, produkcji miodu, publikowaniu artykułów o rynku produktów pszczelich, udziału w konferencjach w Pałacu Marynki w Puławach, aż po współautorstwo w przygotowaniu Encyklopedii Pszczelarskiej.